XVII

145 14 2
                                    

Przestałem chodzić do szkoły. Mój każdy dzień skupiał się na ciągłych treningach i zaznajomianiu się ze sprawą. Tato wypisał mnie ze szkoły stacjonarnej i wmówił, że jestem chory, dlatego na razie nie będę mógł się uczyć. Urwałem kontakt ze wszystkimi. Jedyne osoby, z którymi rozmawiałem to tato, Nick, Xavier i Jake. No i z zasady, gdy musiałem, z Pepper i Mią.

Co więcej, poszedłem na studia, uprzednio dostając mieszkanie, fałszywy dowód tożsamości i pieniądze od taty. Musiałem się odciąć od wszystkich, wymyślić własną historię pochodzenia, taką w której nie mam ani krewnych, ani przyjaciół.

Najtrudniej było, jednak udawać, że wszystko w porządku. I to w jak najlepszym. Odciąć się od przyjaźni, ale nie od ludzi. Miałem być dupkiem, którego myśli są skupione na imprezach i narkotykach, ale nie takim, co zaniedbałby przy tym obowiązki, bo w końcu z czegoś musiałbym się utrzymywać. Na tym skupiłem się jako pierwszym. Na wykreowaniu Petera Parkera, który zerwał kontakt ze wszystkimi i stał się niezależny.

Zostawienie sobie motoru było dla mnie priorytetem. Na nim poruszałem się wszędzie. Któregoś dnia, gdy stwierdziłem, że moje życie musiałoby być bardziej wiarygodne, udałem się do Rolexa, klubu Xaviera. Zajechałem pod niego, kluczuki wrzuciłem do wewnętrznej kieszeni mojej ramoneski i poszedłem pewnym krokiem do środka. Przy bramkach standardowo zostałem zatrzymany.

- Posłuchaj mnie kurwa, jebany gnoju - zacząłem. - Jeśli nie wiesz, kim jestem, to sobie kurwa przypomnij, bo kiedy przyjdzie tu Xavier, to wylecisz na zbity pysk. Ile można kurwa powtarzać?

Zadziałało. Nic nie odpowiadając, wpuścili mnie do środka. Od razu udałem się w stronę gabinetu Xaviera. Zapukałem i po usłyszeniu, że mogę wejść, otworzyłem pewnie drzwi.

- Siemka.

- O, siemka, Peter. Potrzebujezz towaru? Czemu nie pisałeś, bym ogarnął wcześniej i poszłoby szybciej?

Usiadłem naprzeciwko Niego i uśmiechnąłem się, unosząc wyżej jeden kącik ust.

- Właściwie to tu Cię zaskoczę. Nie przyszedłem po towar. Potrzebuję roboty. Zacząłem studiować, pogryzłem się w chuj z ojcem i kazał mi wypierdalać, zmieniłem nazwisko na Parker i wkrótce zostanę z niczym. Nie szukasz jakiś pracowników? Znasz mnie, sprawdzam się na barze i nigdy Cię nie zawiodłem, kiedy potrzebowałeś, żebym tam stanął.

- Wiesz, nie potrzebujemy obecnie barmana, Jego nieobecności to są wyjątkowe przypadki. I w zasadzie mamy pełny skład. Ale jak chcesz, to mogę spróbować coś dla Ciebie ogarnąć.

- Nie musi być legalne - ściągnął brwi. - Po prostu potrzebuję pieniędzy.

- Nie jestem pewny, czy chcesz się mieszać w to wszystko.

- I tak jakby nie patrzeć już jestem w to zamieszany.

- Zawsze trzymałem Cię z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Nie wiesz, jak to wygląda. Nie siedzisz sobie wygodnie w gabinecie i nie czekasz, aż wbije jakiś ćpun po dragi. Nie wiem, czy dasz radę to znieść. Oni Cię złamią fizycznie i mentalnie.

- Umiem walczyć. Nawet. W miarę. Musiałbym się jeszcze trochę podszkolić. I potrafię używać broni.

- Jesteś dla mnie, jak młodszy brat, Peter - zaprzeczyłem głową.

- Nie dawałbyś młodszemu bratu narkotyków.

- Fakt - uśmiechnął się nieznacznie. - Nie miałeś czasem kogoś? Nikt Cię nie trzyma przy Twoim dawnym życiu?

- Nikt. Kompletnie nikt.

- A Ty nie miałeś laski? Tej, co tu spotkałeś któregoś dnia?

- Nie jesteśmy razem. I z nikim się nie przyjaźnię, więc w razie czego jestem marmym celem. Wiem, co robię.

- Względnie.

- Względnie - przyznałem Mu rację. - Ale jak dasz mi szansę, to może wtedy nie będzie już względnie.

Spojrzałem Mu w oczy, wzrokiem, który miał nic nie sugerować. Zwykły wzrok bez wyrazu, bez uczuć, nie zjarany, jedynie zmęczony, ale z iskierką nadziei. Cały czas jednak nie schodził mi z twarzy uśmiech.

- Przedstawię Cię reszcie. Jutro o czwartej rano bądź przed klubem.

- Tak po prostu mi zaufają?

- Nie, ale poręczę za Ciebie, Peterze Parker.

Mówili mi Ozzy | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz