~24~

123 4 0
                                    

Syriusz Black chodził pustymi korytarzami szkoły już od kilku godzin. Wokół nie było nikogo kto mógłby powiedzieć mu czemu tu jest i co się dzieje. Wszystkie drzwi były zamknięte, okna pozasłaniane. Jedynym źródłem światła były dziury w ścianach i suficie. Cała placówka wyglądała na zrujnowaną. Jakby miała się rozlecieć w drobny mak gdy tylko ktoś podeprze ścian. Sam chłopak nie wyglądał lepiej. Obdarte ubrania, zaschnięta krew na niedawno co powstałych ranach i włosy w takim stanie jakby ktoś przed chwilą wybuchł w nich mały kociołek z nieudanym eliksirem.

Niespodziewanie pojawiły się koło niego drzwi prowadzące do Wielkiej Sali. Słychać było czyiś płacz. Natychmiast tam wbiegł, ale to co tam zobaczył mocno nim wstrząsnęło. Na ziemi leżeli martwi Remus, James, Peter, Lily, Dorcas, Marlene i Sophie. Wszyscy w postrzępionych ubraniach i cali we krwi. Wokół nich była również wielka plama wcześniej wspomnianej cieczy. Poza nim w pomieszczeniu nie było żywej duszy, a płacz narastał. Już nie był pojedynczym łkaniem. Black wywnioskował, że płaczących było pięcioro, ale między nimi usłyszał jeszcze niezadowolone pomrukiwanie. Razem słyszał osiem osób. Zaczął się nerwowo rozglądać.

-To przez ciebie - usłyszał nad sobą jednocześnie spoglądając w tamtą stronę. Kilka metrów nad nim lewitowało osiem duchów jego przyjaciół. -Nie uratowałeś Nas - duchy zaczęły krążyć wokół niego. Kolejno odzywali się Remus, James, Sophie, Dorcas, Lily, Marlene i Peter.

-Jesteś bezużyteczny!

-Nawet rodzice Cię nie chcą!

-Jesteś zakałą swojego rodu. Jak mogłabym Cię pokochać?!

-Umarłam tylko dlatego, że miałam Cię dość!

-Znosiłam Cię bo byłeś przyjacielem mojego chłopaka!

-Gdzie byłeś jak umieraliśmy?!

-Nawet Cię nie lubiłem - zjawy zaczęły krążyć wokół niego co raz szybciej, aż zrobiło mu się biało przed oczami.

-Łapa! Łapa! - chłopak gwałtownie podniósł się z łóżka i zaczął rozglądać ciężko przy tym dysząc. Kamień spadł mu z serca gdy zobaczył dwójkę swoich przyjaciół żywych. Opadł z powrotem na łóżko wciąż ciężko dysząc. -Co Ci? Nigdy nie widziałem, żebyś się aż tak miotał.

-Zły sen... Ale już lepiej - wstał i ruszył do łazienki. Był bardziej ospały niż poprzedniego dnia wieczorem. Apropo wieczoru dzień wcześniej przypomniał sobie co go tak zmęczyło - cały dzień prób zagadania do przyjaciółek Sophie. Był w pełni przekonany, że zauważyły co się dzieje i jej pomogą. One jednak go wyśmiały i powiedziały, że to normalnie zachowanie nowej pary, a on ma się nie wtrącać. Później był zmuszony znosić wkurzone spojrzenie Sophie. Wszystkie te elementy złożyły się na okropne zmęczenie i koszmar sprzed chwili. Nie chcąc już o tym myśleć szybko przemył twarz i przebrał się. W między czasie wracały do niego myśli o koszmarze. Tak właściwie tylko jedno pytanie chodziło mu po głowie: czemu ona powiedziała, że nie mogłaby mnie pokochać? Przecież to nie miało sensu, nie był w niej zakochany, więc nie powinien się tym przejmować. Jednak przejął się. Właśnie jej słowa uderzyły w niego najbardziej. Nawet jeśli to był tylko wytwór jego wyobraźni.

Wychodząc zauważył, że nikogo poza Remusem nie ma. Spodziewał się czemu akurat Lupin został, więc ruszył szybko do drzwi zgarnąwszy wcześniej swoją torbę z książkami z poprzedniego dnia. Niestety dla niego - nie zdążył uniknąć rozmowy.

-Śniła Ci się Sophie - spytał bez ogródek.

-Nie, skąd ten pomysł?

-To nie było pytanie, ja stwierdziłem fakt.

|Siostra Zdrajcy|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz