Księga V, Rozdział 1

26 3 4
                                    

Sączysmark pamiętał wyrwanie się spod szponów smoka. Pamiętał, że gadał coś, żeby nie umierał. Pamiętał, że przycisnął mu dłoń do szyi, próbując wyczuć serce. Pamiętał, że zobaczył, jak Viggo zamyka oczy. Że coraz słabiej krzyczał, żeby nie zasypiał. Jak przestawał czuć pulsowanie pod ręką. Potrząsanie nic nie dało. Puls zwalniał, aż zniknął.

- Błagam cię... nie zostawiaj mnie. - oparł głowę na jego piersi, jeszcze jeden raz szarpiąc nim na boki - Nie chcę zostać sam...

Wyprostował się i spojrzał na jego twarz; wyglądał, jakby po prostu zasnął.

- Zabiłaś go... - podniósł wzrok na Królową. Wysunęła język kilka razy, patrząc na niego z politowaniem. Politowaniem.

Pamiętał, że jedyne co miał w głowie to przerażenie. Przerażenie, które tym razem zawrzało jeszcze szybciej niż zwykle, uciekając z jego mózgu z falą wściekłości.

- ZABIŁAŚ GO!!!

Pamiętał, że nie umiejąc znaleźć topora, wyrwał miecz z klamry na pasie towarzysza i wstał. Nie potrafił trafić na zapalnik kciukiem, więc sięgnął do miecza drugą ręką.

A potem dostał czymś ciężkim w głowę. I wszystko wokół zniknęło.

***

Stał na skraju klifu. Od słonego, morskiego wiatru chroniła go głównie jesienna kurtka, narzucona na przydługą, kupioną na wyrost tunikę. Horyzont. Wpatrywał się w horyzont, ale sam nie wiedział, czego w sumie szukał. Zapewne była noc, bo wszystko poza skrajem klifu było atramentowo czarne. Być może był nów, bo nie widać było nawet linii horyzontu. Jedyną oznaką, że stoi na skraju morza, a nie końca świata był fakt, że słyszał pod sobą szum fal rozbijających się o skały. O znajome mu skały, u podnóża znajomego mu klifu. Bywał na nim godzinami. I już wiedział, czego wypatrywał.

Wypatrywał powracających z zachodu statków. Wypatrywał śnieżnobiałych żagli ze znajomymi mu insygniami. Wypatrywał szerokich pokładów, ostrych, zakrzywionych lodołamaczy i podbudowanych mostków. Klatek na smoki, wyrzutni sieci i harpunów. Pochodni i lamp... floty Łowców i Kosiarza.

Przerzucając soczewkę w palcach, siedząc na kamieniu i nucąc pod nosem, czekał na ich powrót. Spojrzał na przedmiot w rękach; jej brzegi wytarły się już od tego, ile razy pocierał o nie palcami. A oni nie wracali.

Znikąd poczuł się, jakby to, co robił, nie miało najmniejszego sensu. Tak jakby czytał książkę po raz drugi. Emocje mogą być podobne, ale wie się już, jak to się skończy. Wie się, że to czekanie będzie miało koniec. Czuł, że on sam o tym zdecyduje. Że to nie ma sensu, bo dziadek... nie wróci. Nie żyje. Nie wiedział, skąd wie, ale zostały po nim kości i zbroja...

Cofnął się od skraju urwiska, patrząc w górę. Znalazł wzrokiem księżyc w pierwszej kwadrze, może ze dwa dni po nowiu. Cieniutki jak łuk z naprężoną cięciwą. Dawał tak mało światła, że gwiazdy były idealnie widoczne. Ułożone w konstelacje, których uczył się, żeby nawigować na statku nocą... nie? To nie były znane mu gwiazdy...

Zmarszczył brwi i rozejrzał się po całym niebie. Nie znał tych gwiazd. Były w chaosie.

Coś było nie tak.

Nie był w domu.

Spojrzał w głąb wyspy, na wioskę pogrążoną we śnie. Światła były pogaszone, nawet w strażnicach i w porcie. Spojrzał na skałę wystającą z wody niczym igła zegara słonecznego; znajdujący się na jej szczycie olbrzymich rozmiarów stos drewna służący za nawigację z oddali nie wyglądał, jakby chociażby się tlił.

I będą mogli mi skoczyć... - Jeźdźcy Smoków: Na Końcu Świata, AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz