Rozdział 4

46 4 3
                                    

- Wpadłeś, czuję się zaszczycony.

- Skąd wiedziałeś, że przylecimy? - warknął Czkawka.

- Nie było to mocno skomplikowane. - ,,OCZYWIŚCIE, jest to pierwszy frazes, którym rzuciłby Viggo Czarciousty, jakże by inaczej?!" pomyślał, powstrzymując się przed przewróceniem oczami - Macie rutynę w waszej trasie treningowej, wystarczyło podstawić statki, a przecież wy nie przeszlibyście obok Łowców obojętnie. - wzruszył ramionami - Ale nie myśl sobie, że jesteś specjalnym i jedynym powodem, dla którego tu jesteśmy. - nalał z dzbanka czegoś, co miało konsystencję mętnawej wody - Sok z brzozy, jeden z lepszych na Archipelagu. Chcesz też?

- Ośmielę się odmówić. - obrzucił kubek niechętnym wzrokiem.

- Nie to nie, twoja strata. - mężczyzna wzruszył ramionami i sam się napił.

- Często ostatnio robisz sobie wycieczki. - zauważył ostrożnie Czkawka, rozglądając się w poszukiwaniu ważnych szczegółów. Może znowu trafi się jakaś mapa, na której brakowało ruinek?

- Prawda. Widzisz, jeżdżę po aukcjach i szukam sobie smoka. - przyznał. Otwartość i brak podstępu w jego głosie wywołały momentalną lawinę alarmowych dzwonków w głowie Czkawki. Zauważył to - Ha, nie przekonałem, co? Cóż, już ci kiedyś mówiłem: musisz dobierać momenty, w których ludziom ufasz, a w których nie.

- Tobie wolę na zapas nie ufać nigdy.

- Nie po akcji z Ogniową Burzą, co? - uśmiechnął się połową twarzy - Sprytnie, ale donikąd cię nie zaprowadzi. - napił się łyk - A co do smoka, to na skali od jeden do dziesięć jak bardzo pokrzywdzony byś się poczuł, gdybym zechciał przywłaszczyć sobie twojego gada?

- Dwanaście. - odparł bez zastanowienia - I przestań udawać że nie wiesz, jak ma na imię. I przestań udawać, że nie wiesz, jak zareaguję. I przestań, proszę cię, udawać, że wydaje ci się, że mógłbyś go kiedykolwiek dotknąć!

- Czy ja wiem? Wystarczy przycisnąć ci nóż do szyi i zrobi, co mu się każe. - wzruszył nonszalancko ramionami.

- I tak byś na nim nie polatał. - prychnął Czkawka, tknięty nowym pomysłem - Chyba, że marzy ci się takie coś. - oparł się o trzymającego go Łowcę i podniósł protetyczną nogę - Nie najgorsza, przyznaję. I ma swoje benefity. Ale po tej bliźnie na twarzy to chyba więcej trwałych okaleczeń z powodu naszej wojny nie planujesz, co? - używając argumentu ad obrażenia zagrał tak ryzykownie, jak Astrid uderzająca z pięści Ślizgochlasta dla zdobycia jadu, ale opłaciło się.

- Cóż, co racja to racja. - spojrzał na dzbanek soku z brzozy i po chwili zastanowienia dolał sobie do kubka - No, muszę przyznać, trochę wykończyłeś tym temat, brawo. - skinął głową z uznaniem.

- To po co kazałeś mnie tu przywlec? - spytał niecierpliwie chłopak. A niecierpliwił się, ponieważ nie zobaczył nigdzie nic wartego uwagi, poza znakami, że faktycznie, z wyspy tej Łowcy pobierali sok z brzozy.

- Żeby mieć z kim porozmawiać, oczywiście. Bo planszy i pionków nie zabrałem.

- E? - odpowiedź zbiła go z tropu i to dość mocno.

- Z waszego grona tylko ty i Ingerman nadajecie się do rozmowy, chociaż on się zawsze mnie tak boi, nadal nie wiem dlaczego. Bliźniaki razem są nieznośne, osobno fukliwe i uparte. Z panną Hofferson nawet nie próbuję rozmawiać, użyłaby tego stołu jako broni byleby mnie dopaść... - uśmiechnął się lekko.

I będą mogli mi skoczyć... - Jeźdźcy Smoków: Na Końcu Świata, AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz