Rozdział 2

33 3 3
                                    

- Wiem, wiem, jest ciężki, ale nic lepszego nie mamy. - przypomniał Viggo, kiedy Szczerbatek ofukał swój prowizoryczny ogon.

- Zmywamy się stąd! - zarządził Sączysmark, przerzucając torbę przez ramię i wskakując na Hakokła - To nara, wyspo! - obrócił się w stronę góry i pokazał środkowe palce.

- Bardzo to dojrzałe. - skwitował pod nosem Viggo.

Szczerbatek dyskretnie trącił go skrzydłem, kręcąc uszami na wszystkie strony. Trzask gałązek pękających pod niewidocznymi łapami na skraju lasu uświadomił go, o co chodziło.

W sumie, skoro mieli już nigdy tu nie wrócić...

- Wypad! - krzyknął, ciskając w Zmiennoskrzydłego małym kamieniem. Smok dostał w bark, podskoczył, nasyczał na nich i uciekł w głąb lasu, jakby ktoś do ogona przywiązał mu żywego elektrycznego węgorza - Ha! I nie pokazuj mi się więcej na oczy!

- BaRdZo To DoJrZaŁe. - przedrzeźnił go Sączysmark, ale Viggo po przespanej raptem godzinie nie miał siły wymyślać na to odzywki.

Rozprostował płetwę, i na razie nie wyglądało, jakby miała zamiar zsunąć się z prętów, jak cztery poprzednie kawałki materiału. Dwa pierwsze próbował przymocować na siłę tak długo, że nie nadawały się już na ogon, ileśtam kolejnych prób darło się przez zbyt wiele szwów, lub były zbyt napięte, żeby rozprostować ogon do startu. Ta miała potencjał zadziałać.

Szczerbatek wzbił się w powietrze, i chociaż wyraźnie było mu niewygodnie ze źle wyważonymi płetwami, to leciał. Nie rypnął o ziemię. Obejrzał się pod siebie, patrząc na ogon i wyszczerzył dziąsła, stawiając uszy.

- Ha, zadziałało! - ucieszył się Sączysmark, zrównując z nim lot - No to ahoj Końcu Świata!

- Na razie to "kurs: Koniec Świata."

Chłopak po prostu zwiesił ramiona i przewrócił oczami. Viggo za to spojrzał na szary masyw góry, który właśnie mijali.

,,A jeśli Smocze Oko nadal tam gdzieś jest?"

- Hej, co ci? - zmartwił się Sączysmark.

- Smocze Oko. Czyli nic specjalnie ważnego, po prostu nadal mi głupio z jego powodu. - pokręcił głową - Myślę, że dam Czkawce historię do pośmiania się. Jestem mu to winien, bo samo oddanie Szczerbatka nie wystarczy.

Ląd pod nimi skończył się, zastąpiony spokojną, migocącą miarowo płachtą ciemnej wody. Ostatni suchy kawałek czegokolwiek, jaki widzieli poza sobą, to kilka turni sterczących w niebo niczym sosny w lesie.

Nagle na skale pojawiła się smocza sylwetka. A zaraz potem druga. To Zbiczatrzasł i zielony Ponocnik. Wzbiły się w powietrze i wyraźnie czekały na dwóch obcych.

- Co jest? - zaniepokoił się Sączysmark.

- Nie wiem, przelećmy nad nimi.

- Em... Viggo? - wskazał w stronę góry.

Leciało za nimi kilkanaście smoków. W pewnego rodzaju szyku, powoli zmniejszając dystans między nimi.

- Może... nie chodzi im o nas?

- Ale...

- Póki co, wszystko jest dobrze.

Kula ognia o mało co nie spaliła mu drugiej połowy twarzy.

- Nie jest dobrze!

Nie ważne, ile zrobili zwrotów, skrętów i takich manewrów, od których życie przelatuje przed oczami. Zawsze chociaż dwa ze smoków próbowały zagonić ich z powrotem na wyspę, kiedy inne ziały ogniem w stronę ogona Szczerbatka.

I będą mogli mi skoczyć... - Jeźdźcy Smoków: Na Końcu Świata, AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz