Rozdział 8

46 4 18
                                    

Viggo położył się na plecach, wsuwając sobie torbę ze Smoczym Okiem pod głowę. Przycisnął opatrunek do boku, a po chwili zastanowienia i rozwodzenia się nad stratą ulubionej tuniki, odciął z niej kolejny pas i zwinął go, zawiązując na reszcie opatrunku.

Opadała z niego adrenalina, więc zaczynał czuć, że może to wcale nie było tylko draśnięcie. Zaczynał też żałować, że nie wspomniał o jakimś wywarze przeciwbólowym. Jeszcze to, że otworzyła mu się tamta blizna... nie lubił jej. Najmniej chyba chwalebna, może poza pogryzioną przez Straszliwca łydką. Bo nie zyskał jej nawet w konfrontacji ze smokiem...

"Uważaj, Vigguś, te skały są ostre jak brzytwa i śliskie, a z twoją zarwaną nocką bałbym się o twoją równowagę."

"Weź tak nie zdrabniaj, ciarki przechodzą."

"Przywyknij, że twój starszy braciszek lubi cię wnerwiać!"

"O jeny... ŁO-!"

"Viggo?"

"..."

"Młody, wszystko-"

"A..."

"Ty idioto, mówiłem że jest ślisko!!!"

"...AhałaaAAAAAAA!!!"

Jules tak się śmiał, że jego mistrz nawet nie wpuścił go do pokoju, kiedy to łatał. A Ryker raz dostał po kryjomu w pysk, kiedy po trzech piwach na fieście po sprzedaży rzadkiego smoka wygadał się, jak młodszy brat płakał wtedy z bólu.

Skutkiem tego obrażenia było uparte i permanentne noszenie twardej, skórzanej kamizelki, wysokich butów i usztywnianych karwaszy. Znaczy- przed dźgnięciami, ciosami i cięciami to też chroniło i to był oczywiście dużo lepszy powód do podawania ludziom.

Kiedy chciał się tylko trochę przekręcić, bok eksplodował mu nową falą bólu, przypominając mu, że już nie ma trzynastu lat i znachora pod bokiem, a koło trzydziestu pięciu i jest sam na bezludnej wyspie. Syknął i wrócił do poprzedniej pozycji, co jednak nie spowodowało żadnej ulgi.

Szczerbatek, dotąd próbujący łapami rozprostować powyginane pręty pozostałe z ogona, przerwał mozolną i nieefektywną pracę, podchodząc do rannego. Obwąchał bandaż i zmrużył oczy.

- No co? - oparł się na łokciu, siadając i próbując trochę zbliżyć się do ogniska. Szczerbatek dał mu się na nim oprzeć, co jakoś tam pomogło - Nie wierzę, że po tym wszystkim i tak mogę umrzeć z wykrwawienia się... ał!

Upadł na kolana, ściskając bandaż. Nie było ani trochę lepiej. Było tylko gorzej. Tylko i wyłącznie gorzej.

- Szczerbatek... wiesz, jak wygląda Niebieski Oleander? - wykrztusił. Smok pokiwał głową - Znajdź kwiatki, które tak wyglądają... - Szczerbatek zmarszczył nos i skrzywił się z niesmakiem - Nie, takie jaśniejsze... to fioletowa odmiana, może uda mi się zrobić wywar przeciwbólowy... kiedyś umiałem, zanim do Łowców dołączył Jules. Może nie wszystko zapomniałem. - Szczerbatek przechylił głowę i położył uszy, obwąchując jeszcze raz bandaż. Korzystając z tego, że jego łeb jest schylony, Viggo odpiął fiolkę jadu od obroży. Furia fuknęła ze zdziwieniem, odsuwając się i drapiąc się po łbie. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy spojrzał na fiolkę, która wytoczyła się z dłoni mężczyzny - Idź... proszę...

Smok niepewnie zrobił kilka kroków w las. Obejrzał się na ognisko, ale ruszył między drzewa.

Wiszący na najbliższej, złamanej sośnie smok powiódł za nim wzrokiem, co nie było trudne, zważywszy na szeroki zakres ruchu głową. Wzbił się w powietrze i cicho ruszył w wysokie rejony wyspy.

I będą mogli mi skoczyć... - Jeźdźcy Smoków: Na Końcu Świata, AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz