Rozdział 45

151 9 2
                                    

Byli tu wszyscy. Isaac, Megan, Alyssa, Kate, Nathan, Christian, Jamie. Wszyscy moi przyjaciele z Moonly, którzy przeżyli. Osoby, które obiecałam sobie chronić za wszelką cenę, dać pokroić za nich czy skoczyć w ogień. Wszyscy leżeli martwi porozrzucani w różnych częściach terenu za budynkiem.

—Jezu Chryste, co tu się wydarzyło? —spytał Clint, ale słyszałam go jak w oddali. Czułam się, jakby pod nogami załamał mi się lód a ja zaczynam tonąć w otchłani paraliżującego bólu. Łzy leciały mi strumieniami, ale nie ruszyłam się o milimetr. Trójka stała za mną oceniając i starając się wymyślić co tu się mogło stać, a ja starałam się opanować emocje. Archi zaczął lekko powarkiwać i kwilić na zmianę pocierając pyskiem o moją nogę co jakiś czas. Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale przeleciałam wzrokiem wszystkich oraz otoczenie. Ktokolwiek to zrobił, zmył się zanim przybyliśmy na miejsce.

—Tori? —odezwał się delikatnie Stark. Czułam, że tracę kontrolę nad sobą, jak temperatura wokół mnie diametralnie spada, a pode mną zaczyna tworzyć się szron, który rozprzestrzeniał się stopniowo coraz dalej.

—Hej, patrzcie tam. Ktoś się ruszył. —na słowa Bartona odwróciłam głowę w prawo i zobaczyłam jeszcze jedną osobę.

Laura.

Faktycznie jeszcze się trzymała, a ja niewiele myśląc pobiegłam w jej stronę. Przejechałam kolanami po ziemi i kiedy do niej dotarłam zaczęłam uciskać jej ranę na brzuchu. Ewidentny postrzał i mimo iż wiedziałam, że z taką raną jej nie uratuję, próbowałam.

—Tori.. —powiedziała i zaczęła kaszleć krwią.

—Ciii.. już dobrze. Jestem, nic nie mów. —powiedziałam, ale Laura chwyciła mnie za rękę i spojrzała prosto w oczy.

—Davon. To był Davon. —wyszeptała. Zmarszczyłam brwi, starając sobie przypomnieć kim był ów człowiek, ale kiedy do mnie dotarło gniew przelał się przez moje ciało. Ten skurwiel powinien dawno gryźć piach.

—Sam? —spytałam. Pokręciła głową i wskazała wzrokiem na drzewa z jej lewej strony. Spojrzałam na Archi'ego, który już biegł w tamtą stronę. Wróciłam wzrokiem na Laurę, ale ta już odlatywała. Nie tak miała skończyć. Nikt z nich nie miał tak skończyć.

—Hej, nie zasypiaj. Jeszcze nie teraz, dobrze? Mów do mnie, Laura.

—Moonly powinno być z Ciebie dumne. —wycharczała.

—Przestań.

—Nie, daj mi powiedzieć. —pokiwałam głową wiedząc do czego to prowadzi. Nawet nie powstrzymywałam łez. —Utrzymałaś nas żywych przez ogromny czas. Poświęciłaś się dla nas za każdym razem skacząc w ogień. Mimo ataku na szkołę, Ty ukryłaś bliskich Ci ludzi i sama stanęłaś do walki o mało nie ginąc. Dochowałaś słowa walcząc do końca, utrzymałaś wszystkie tajemnice szkoły. Moonly powinno być z Ciebie dumne.
Zaśmiałam się choć nie było mi do śmiechu. Bezsilność sytuacji dała o sobie znać, a ja czułam się jak kupa gówna nie mogąc zrobić nic żeby jej pomóc. Jedyne co, to mogłam spowodować iż odejdzie z tego świata z uśmiechem.

—Taa.. szczególnie kiedy uciekliśmy w nocy do pobliskiego baru i nawaliliśmy się jak szopy. —powiedziałam uśmiechając się lekko, czym zawtórowała mi blondynka.

—Najlepsza była pogawędka z motocyklistami. —dodała śmiejąc się lekko, lecz po chwili zaczęła kaszleć. Słabła, z każdą sekundą.

—Skopałaś im tyłki. —dodałam.

—Ja, Meg i Sonic.

—Trio chcące skopać każdemu tyłki po dwóch piwach. —zaśmiałam się.

—Ktoś musiał mieć tą chrapkę, skoro Ty po alkoholu wyglądasz jakby nic Ci nie było. —uśmiechnęła się patrząc mi prosto w oczy, które zaczęły zachodzić mgłą.

—Masz całkowitą rację. —wyszeptałam, gdyż czułam jak tworzy mi się ogromnych rozmiarów gula w gardle. To był ten moment.

—Dziękuję Ci za wszystko, Szefowo. —uśmiechnęła się chytrze, po czym wrócił jej poważny wyraz twarzy.

—Jeszcze będziemy się z tego śmiać. —powtórzyłam jej słowa z tamtego wieczora z motocyklistami, czując jak łzy mi lecą strumieniami, a ja mam wrażenie że tracę grunt pod sobą.

—Zawsze razem w walce. —wyszeptała ledwo utrzymując oczy otwarte.

—Zawsze razem w kłopotach.—dodałam z wymuszonym uśmiechem.

—Będziemy walczyć do ostatniego tchu. —dokończyłyśmy razem. Były to nasze słowa, całej naszej paczki których trzymaliśmy się jak tonący brzytwy. To zapoczątkowało nasze życie w Moonly, ale nigdy nie spodziewałam się, że również je zakończy.

—Jestem już zmęczona, Tori. —wyszeptała patrząc na mnie błagalnie. Wiedziała, że nie będę w stanie jej puścić. Że rozerwie mnie to w pół, ale kim bym się stała kiedy spisałabym ją na cierpienia walcząc o każdy jej oddech wiedząc, że nie wytrzyma długo?

—W porządku. Już jest dobrze. —powiedziałam biorąc głęboki oddech i patrząc jej w oczy.

—Nie zostawisz nas. Nigdy tego nie zrobiłaś. —dodała.

—Jestem tutaj. Nigdzie się nie wybieram. —uśmiechnęła się ten ostatni raz i patrząc mi w oczy ostatni raz, zamknęła powieki wypuszczając ostatni oddech. Wzięłam drżący wdech i powiedziałam ostatnie słowa, mimo iż ich nie usłyszała.

—Dobranoc, Laura.  Słodkich snów. Należy Ci się odpoczynek. —powiedziałam łamiącym głosem, oddałam jej lekki niczym piórko pocałunkiem w czoło, po czym przestałam się hamować. Ból szarpnął moim ciałem, zaczęłam płakać ukazując rozpacz jaką targnęła moją duszą. Położyłam głowę na jej ramieniu i pozwoliłam sobie na słabość. W tym samym momencie, kiedy moja głową dotknęła ramienia Laury, dookoła cała ziemia pokryła się śniegiem. Byłam zimna jak lód, moje serce pękło na pół, a ja nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić.

Archi, który wrócił z obchodów położył się koło mnie kładąc pysk na moim karku chcąc dodać mi otuchy. Nie zostawiłby mnie w takiej chwili, wiedział co się stało i mimo wszystko został ze mną do momentu, aż reszta ekipy otrząsnęła się z szoku i chciała wracać do domu.

—Aniołku.. —wyszeptał cicho Tony dotykając mojego ramienia. Nie chciałam jej zostawiać, nie chciałam zostawiać ich wszystkich, ale też nie mogłam tutaj zostać.

—Zajmiemy się twoimi przyjaciółmi, Tori. —dodała Natasha. Podniosłam głowę i spojrzałam ostatni raz na Laurę.

Znajdę go. Obiecuję Ci Laura, znajdę go i każdego, który się do tego przyczynił. Będą cierpieć w męczarniach.

Tony pomógł mi wstać i nie puszczając mnie odprowadził do transportu. Przed wejściem się zatrzymałam i odwróciłam do wilka, który szedł prawie bezszelestnie obok mnie. Kucnęłam do niego i zamknęłam oczy. Archi przystawił pyszczek do mojej twarzy, po czym się odsunął. Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam do niego.

—Dziękuję Ci wilczku. Zajmij się domem, dobrze? Dopóki nie wrócę. —zawarczał i skinął głową. Wstałam i weszłam do pojazdu nie spuszczając z oka Archi'ego. Potrzebowałam go, ale wiedziałam że oboje musimy przez to przejść. On sam w lesie, ja w domu pełnych bohaterów, którzy zapewne będą skakać wokół mnie jak do bomby. Kiedy zamknął się właz, usiadłam na wolnym krześle patrząc pustymi oczami w przestrzeń.
Nikt się nie odezwał, było to zbędne. Pozwoliłam sobie, aby łzy znowu popłynęły po policzkach i poczułam jak ktoś siada obok mnie i przytula do swojego boku. Clint zawsze wiedział czego potrzebowałam w takich chwilach i tym razem mnie nie zawiódł. Zdławiłam w sobie jęk bólu i położyłam głową na jego ramieniu. Natasha siedziała ze Starkiem przy sterach więc z tyłu byliśmy tylko ja i Clint. W pewnym momencie mój organizm sam dał znać, że to dla niego za wiele i nim się obejrzałam, bezgraniczna ciemność zawładnęła moim ciałem.

Mysterious girl //Avengers FF ( TOM I )Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz