Rozdział 13

880 148 7
                                    

Ash

Nie zabronili nam grać, chociaż następne dni były dziwne. Gapiliśmy się z ojcem na siebie jakbyśmy chcieli się pozabijać, ale ze względu na matkę trzymaliśmy gęby na kłódkę, ograniczając swoje relacje do piorunowania się wzrokiem i milczenia.

Ojciec w przeszłości często próbował nawiązać ze mną kontakt, a ja czekałem na moment aż zrozumie iż to bezcelowe oraz bezproduktywne i miałem szczerą nadzieję, że ten moment właśnie nastąpił.

On wydawał się zawiedziony i wściekły, ja mogłem myśleć tylko o tym że nareszcie będę miał spokój i w końcu nie muszę z nim rozmawiać.

Jedyną osobą z którą utrzymywałem codzienny, stały kontakt był Hunter. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo, ale wyrażaliśmy się przez wspólne „koncerty”. Potrafiliśmy przesiedzieć w moim garażu cały dzień, z przerwami na jedzenie. Kiedy dnie były bardzo ciepłe moja mama wyganiała nas na ogród, więc braliśmy po puszce zimnej Coli i szliśmy na ławkę, aby pomilczeć. Rozumieliśmy się bez słów i to było naprawdę dobre. Miałem wrażenie, że Hunt był jednak troszeczkę podobny do mnie – z jednej strony zupełnie mnie nie przypominał i nie moglibyśmy bardziej się od siebie różnic, ale z drugiej… Obaj byliśmy małomówni i mieliśmy swoje światy. Obaj najchętniej wyrażaliśmy się przez muzykę. Rozumieliśmy wzajemną potrzebę ciszy.

Tak więc tygodnie mijały, a my graliśmy i wygrzewaliśmy się w promieniach słońca, patrząc na wściekające się dzieciaki. Ana była szalona, przebojowa i zaprzyjaźniła się z bliźniakami z sąsiedztwa. Bawiła się z  nimi w Indian i walczyła z nimi na miecze - sama z zachowania bardziej przypomniała chłopca z tymi niespożytymi pokładami energii, ale wyglądała przy tym zupełnie jak mała księżniczka.

Sunny natomiast większość czasu spędzała na dworze i zawsze kiedy siedziałem z Hunterem w ogrodzie, mogłem patrzeć jak podlewa kwiaty lub tańczy – zawsze pogodna i uśmiechnięta.

Przy Największym Dębie, moim osobistym ulubionym drzewie, wujek Ben (za moim pozwoleniem) przywiesił dla niej dużą oponę na sznurku. Zwisała dość wysoko nad ziemią i myślałem że Sunny będzie się po prostu na niej huśtać, jednak okazało się że owa opona służyła jej głownie do ćwiczeń. Trenowała gimnastykę, a  ciocia Zara, która była tancerką uczyła ją również tańca. Tak więc patrzyłem i choć nigdy bym się do tego nie przyznał, bardzo lubiłem obserwować jak Sun robi te wszystkie skomplikowane ćwiczenia, zwisa głową w dół, aby po chwili zeskoczyć na ziemię. W życiu bym nie przypuszczał, że zwykła zużyta opona może tworzyć takie działo sztuki, ale z Sunny przy boku tak naprawdę wszystko było dziełem sztuki. Nie wiedzieć czemu najbardziej lubiłem moment, kiedy wisiała na niej do góry nogami, a jej długie złote włosy niemal dotykały ziemi, przy czym mieniły się setką odcieni złota, a promienie słońca przebijały się przez złociste pasma, jakby chciały stać się częścią Sunny i tego niezwykłego widowiska.

Choć w ciągu dnia byłem dla niej zimny i obojętny, a nawet wredny, o dziwo naprawdę lubiłem te noce kiedy przychodziła do mnie wbrew moim narzekaniom i nieprzyjaznemu zachowaniu.  Wybierała mnie mimo wszystko. Mimo, że każdy chciał spędzać z nią czas, była ulubienicą Ty’a, Huntera i swoich rodziców,  każdy kogo spotykała na swojej drodze z miejsca stawał się jej przyjacielem. Ale ona i tak zawsze przychodziła do mnie. Zaufała mi, a ja starałem się nie być z tego dumny.

Starłem się również nie myśleć o tym dlaczego ona do mnie przychodzi. Zastanawiałem się nawet czy porozmawiać o tym z Zarą, ponieważ nie byłem pewien czy zdaje sobie sprawę z tego że ona pamięta. A właściwie z tego jak wiele pamięta. Ale nie miałem prawa nikomu zdradzać tajemnic Sunny, z którymi podzieliła się jedynie ze mną. Martwiłem się, bo wbrew sobie polubiłem to dziecko. Jak na ironię zawsze miałem dość mocno rozwinięty instynkt opiekuńczy, a kiedy przychodziła zapłakana do mojego pokoju, nie potrafiłem, naprawdę nie potrafiłem jej wyrzucić. Zawsze wychodziła ode mnie wcześniej, aby jej mama nie miała do  niej pretensji że woli przychodzić do mnie niż do niej.

Ale ja wiedziałem dlaczego ona to robiła, wiedziałem dlaczego wolała przychodzić do mnie niż do swojej mamy - ja nie pytałem, nie oceniałem, nie drążyłem tematu - po prostu byłem. Dorośli nie rozumieli. Zadawali za wiele pytań, musieli wszystko wiedzieć, a ona nie chciała o tym mówić. Ja natomiast nie wnikałem w jej problemy - jeśli chciała coś powiedzieć przyjmowałem to do wiadomości bez zbędnych komentarzy. Wiedziałem jak ciężko jest rozmawiać i nie zmuszałem jej do czegoś na co nie byłaby gotowa, w przeciwieństwie do jej mamy która w między czasie wysłałaby ją na dziesięć terapii i zadała milion pytań. Domyślałem się, że ktoś kto tak wiele przeszedł nie ma ochoty wracać do okropnych wspomnień, a ja nie miałem prawa decydować o tym co dla niej słuszne, mogłem jedynie być, kiedy przychodziła do mojego pokoju.

Przytulanie teoretycznie było straszne, ale byłem w  stanie się do tego zmusić, a po jakimś czasie zaczęło działać to na mnie wręcz uspakajająco. Sunny pachniała słońcem i truskawkami. Świeżym praniem i owocowym szamponem do włosów. Była delikatna i słodka i jakaś część mnie zachłannie chłonęła to światło które od niej promieniowało, podczas gdy ta druga udawała, że wciąż jej nie znosi i nie toleruje.

Mieliśmy z Sunny małą umowę. W dzień byliśmy dla siebie kimś innym, w nocy kimś innym. Nie rozmawialiśmy o tym, że do mnie przychodzi, nie zadawaliśmy sobie pytań, po prostu wspieraliśmy się w trudnych chwilach, by wraz z nadejściem słońca przejść do porządku dziennego – arogancji i obojętności.

Podobnie starałem się nie myśleć o Hunterze – jedynej osobie z którą połączyło mnie coś na kształt przyjaźni.
Nie myślałem o tym, że wakacje mijają zbyt szybko i lada dzień go stracę. Podobnie jak te chwile gdy czułem się potrzebny i chciany, wspierając Sunny. Chwile, kiedy spośród wszystkich osób na świecie wybierała właśnie mnie.


AshesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz