Rozdział 5

1.3K 162 40
                                    

Hunt

 Pięć lat później


- Zdajesz sobie sprawę, że do zawiezienia nas na lotnisko zamówiłem taksówkę, a nie cholerny autobus?! – Wujek wyrzucił ręce w górę patrząc z przerażeniem na górę walizek, które przygotowała na nasz wyjazd ciocia.

- Nie dramatyzuj.  Taksówkarz ci pomoże, jakoś to poupychacie – ciocia machnęła ręką, dokładając do jednej z nich jakąś kolorową bluzkę.

- Wiesz, że jedziemy tam na dwa miesiące, a nie na dwa lata, tak? – Spytał biorąc pierwszą torbę, a ja podszedłem i złapałem za drugą. Ty grał na telefonie, więc trąciłem go w ramię, aby przyłączył się do przenoszenia bagaży.

To miała być nasza pierwsza podróż w rodzinne strony wujka. Na co dzień mieszkaliśmy w Nowym Jorku, więc Montana, a tym bardziej jej dzikie, zachodnie tereny, kojarzyły mi się z czymś odległym i nieznanym. Bardzo cieszyłem się na tą wycieczkę. Ponad to przyjaciele cioci i wujka mieli syna w moim wieku, który podobnie jak ja uwielbiał muzykę. Ponoć był pianistą i gitarzystą, co uznałem za bardzo ciekawe ponieważ ja grałem na perkusji, ale i na gitarze. Ciekawy byłem czy w końcu uda mi się z kimś zaprzyjaźnić. Do tej pory niestety nie znalazłem ani jednego prawdziwego przyjaciela, zaledwie kilku kolegów, w szkole wciąż czułem się jak ktoś gorszej kategorii, i szczerze tego nie znosiłem. Tyler był świetnym chłopakiem, ale mieliśmy inne temperamenty, chodziliśmy do innej klasy, interesowały nas inne rzeczy… byliśmy po prostu zupełnie inni i chociaż naprawdę lubiłem Ty’a, to siłą rzeczy nie umiałem go traktować jako prawdziwego przyjaciela.

Ponad to ciocia niesamowicie się cieszyła, ponieważ miejsce do którego jechaliśmy było ponoć niezwykle malownicze. Maleńka wieś znajdująca się u podnóża Gór Skalistych, brak cywilizacji, dzika przyroda i świeże powietrze to z pewnością miła odmiana.

Wynieśliśmy bagaże przed dom, gdzie z impetem wpadła na mnie Ana wyciągając dłonie w moim kierunku. Wziąłem ją na ręce, a ona wczepiła się we mnie, więc zaśmiałem się ciepło. Miała już pięć lat i była absolutnie szalonym dzieckiem. Jej niemal czarne, proste włosy sięgały już do pasa i w niezwykły sposób kontrastowały z jasnymi, krystalicznymi oczami pod spojrzeniem których byłem zupełnie bezbronny.

- Jadę z tobą – powiedziała zaciskając na moich ramionach swoje drobne dłonie.

- Jasne że jedziesz ze mną łobuzie – pacnąłem ją w nos i próbowałem z siebie ściągnąć, ale nie było na to najmniejszych szans.

- Ale w samolocie będę siedziała koło ciebie, nie koło mamy! – Krzyknęła chichocząc, kiedy zacząłem ją łaskotać, by ze mnie zeszła. Ona jednak wczepiła się jeszcze mocniej, więc westchnąłem zrezygnowany.

- Okej niech ci będzie. Ale poczekaj aż pomogę twojemu tacie wynieść bagaże , okej?

Ana zrobiła niezadowoloną minę i zmarszczyła swój malutki nosek.

- Nie dyskutuj  Ana, zejdź z Hunta skoro grzecznie cię prosi i pomóż mi i Sunny – powiedziała ciocia, a mała odkleiła się ode mnie niechętnie, po czym poczłapała do dziewczyn jak na skazanie.

Ana od zawsze była zwariowanym, pewnym siebie ale i przesympatycznym dzieckiem. Miała szeroki, zaraźliwy uśmiech i nie dało się jej nie uwielbiać. Kiedy się uśmiechała cały świat śmiał się razem z nią. Kiedy płakała pękało mi serce. Była jak moje osobiste światełko w tunelu, rozpraszała mój mrok, przy niej zapominałem o swojej przeszłości i myślałem tylko o przyszłości. Przy niej byłem idealny i taki się czułem. Nie oceniała mnie, za to spędzała ze mną każdą wolną chwilę i zawsze mówiła że to właśnie ja jestem jej ulubioną osobą na świecie. W jej oczach byłem wartościowy. Kochany. Potrzebny. I uwielbiałem się taki czuć.

AshesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz