Rozdział 50

871 131 6
                                    

Przysiadłam na krawędzi łóżka i patrzyłam na śliczną twarz dziewczyny, na jej czarne, długie rzęsy i pełne, lekko rozchylone usta zastanawiając się co ją spotykało. Co mogło wydarzyć, że podjęła tak drastyczny i odważny krok?

Każdy z nas skrywa  w sercu tyle ran o których nikomu nie mówi. Wszystko co wydarzyło się w naszym życiu od momentu zaczerpnięcia przez nas pierwszego oddechu odciska w nas trwały ślad i każda historia jest zupełnie inna… Ja nie miałam ochoty opowiadać swojej, więc nie planowałam wymagać tego od Ruby…

Co innego Vincent.

Wmaszerował do sypialni, podłączył jej kroplówkę i zerkał surowo na Anę, która dopiero zdążyła wrócić z rozmowy z Hunterem i stała za moimi plecami. Obie czułyśmy, że za moment będzie żądał wyjaśnień.

On nie był Ashem, który przytulił i wysłuchał, nie zadając żadnych pytań. O dziwo Ash wydawał mi się w tym momencie bardziej wyrozumiały i czuły, chociaż oczywiście Vince miał ewidentnie dobre zamiary. Jednak z tego co zauważyłam kierował się w życiu niemal żelaznymi zasadami, i mimo że w gruncie rzeczy były one słuszne, to jednak nie zawsze przynosiły zamierzone efekty…

Wstrzyknął w kroplówkę jakieś dwa leki, dotknął dłonią twarzy Ruby, jakby sprawdzał jej gorączkę i puls, po czym odwrócił się w naszą stronę z poważnym wyrazem twarzy mrużąc na nas swoje czarne, odrobinę skośne oczy.

- A więc Anno…  - rozpoczął.

- Wystarczy Ana. I naprawdę ci dziękuję Vince, za to co zrobiłeś…

- Nie dziękuj, to mój obowiązek. Podobnie moim obowiązkiem jest zainteresować się losem tej niepełnoletniej dziewczyny, która przebywa tysiące mil od swojej rodziny, w obcym kraju, bez nadzoru jakiejkolwiek osoby dorosłej oraz wizy, co równa się z brakiem możliwości dostania ubezpieczenia, opieki lekarskiej, prawa do edukacji, pracując na czarno za psie pieniądze, mam rozumieć bez zgody prawnego opiekuna, kimkolwiek on jest…  Cóż, mógłbym wymieniać tak jeszcze co najmniej piętnaście minut, ale chyba nie chce nam się tego słuchać?

- Owszem – odpowiedziała Ana – Nie chcę mi się tego słuchać.

- Właśnie tego się spodziewałem. Podobnie jak zapewne nie chciało ci się słuchać głosu rozsądku, kiedy dowiedziałaś się o sytuacji Ruby.

- Nie bądź dupkiem, Vince. Pomagam jej jak tylko mogę, ale nie przeskoczę pewnych spraw. Nie załatwię jej od tak legalnego pobytu, a dopiero wtedy będzie miała możliwość kontynuowania nauki, lub znalezienia normalnej pracy.

- Więc co zamierzałyście zrobić? – uniósł ciemną brew i zamrugał oczekująco.

- Wymyśliłyśmy coś… Dzięki czemu mogłaby tu zostać…

- Zamieniam się w słuch – ponaglił.

- Ruby w tym miesiącu kończy osiemnaście lat i może wyjść za mąż – Ana wzruszyła ramionami, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem – Ale to nie tak! Miałyśmy znaleźć jakiego normalnego, niegroźnego chłopaka… Ruby nie chciała się zgodzić na moją pomoc i uzbierać na to sama, ale ja mogłabym mu zapłacić za ślub z nią. Dziesięć tysięcy to drobne dla moich rodziców, nie byłoby problemu. Musieliby tylko być małżeństwem przez jakiś czas, mieszkać jak współlokatorzy, a potem…

- Nie kończ – przerwał je Vince – Nie chcę tego słuchać…

- Łatwo ci mówić – krzyknęła Ana – Ale ona nie może nawet iść do szpitala, albo do lekarza, nie ma żadnych praw! Cokolwiek i wywalają ja z kraju!

- Powinna wrócić do rodziny…

- Czego nie rozumiesz?! Ona nie chce! Musisz być aż tak krótkowzroczny? Nie masz prawa decydować za nią…

- Tu zgodzę się z Aną – wtrąciłam się - Ale aranżowane małżeństwo… - pokręciłam głową z głośnym westchnieniem.

- Dzięki temu stałaby się prawowitym obywatelem Ameryki, miałaby ubezpieczenie, wszystko…

- Ale za jaką cenę, Anno?  - spytał Vince – Myślisz że jakikolwiek zdrowy mężczyzna przejdzie obok niej obojętnie? Weźmie śmieszne dziesięć tysięcy i będzie trzymał łapy przy sobie mając za „żonę” kogoś wyglądającego jak ona? Zgodzą się za darmo, uwierz mi, może nawet ustawią się w kolejkę,  obiecując że nie tkną jej palcem, ale kiedy zostaną z nią sami, jedynie o czym będą potrafili myśleć to pieprzenie jej. A jeśli nie będzie się chciała zgodzić? Hmm niech pomyślę… Demaskacja, deportacja, co tam jeszcze? On w najgorszym wypadku dostanie grzywnę, ona będzie miała przesrane, skoro tak potwornie nie chce wracać do domu. Jest piękna, i pewnie dzięki temu nie będzie problemu z realizacją waszego „genialnego planu”, ale uroda stanie się jej przekleństwem w momencie, kiedy zostanie z nim sama. Tego dla niej chcesz?

Ana zamrugała zaskoczona i pokręciła głową chowając twarz w dłoniach.

- A może… Może znajdziemy chłopaka, który woli mężczyzn?

- Błagam cię – parsknął Vincent i zaczął regulować kroplówkę, zwalniając tempo kapiących kropelek. – Idę się położyć. Będę do niej zaglądał w nocy. Jutro powinna czuć się lepiej, ale nie pojedzie z wami na tę wycieczkę, więc albo to odwołajcie, albo pojedź sama z Hunterem

Zakończył i wyszedł z sypialni zostawiając nas same.

- Chciałam dobrze  - Ana wytarła mokre od łez policzki, a ja przytuliłam ją czule.

- Wiem siostrzyczko. Wiem… Ale on ma rację…

Ana pokiwała głową i wytarła łzy.

- Powinnyśmy się położyć – odpowiedziałam.

- Jasne… Zostanę jeszcze parę minut i pójdę do siebie.

Pokiwałam głową i wyszłam z sypialni Ruby.

Kiedy weszłam do  Asha wydawało się że już spał, więc położyłam się koło niego na łóżku i wtuliłam się w jego ramiona.

- Wszystko dobrze? – spytał z przymkniętymi oczami.

- Chyba tak. Jutro Ruby powinna poczuć się lepiej – odpowiedziałam tylko, bo nie chciałam mówić o czymś o czym być może ona nie chciała bym opowiadała.

- To dobrze… - przeciągnął się pode mną, więc natychmiast zapragnęłam mieć go w sobie, dlatego dotknęłam jego ciała i zaczęłam się z nim kochać.

Powoli i delikatnie, czując się tak bardzo bezpiecznie i odpowiednio.

Cholera, strasznie potrzebowałam go tej nocy.

AshesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz