Casimir
Bessie: Odbierzesz mnie z komisariatu w Ruston?
Ja, kurwa, pierdole.
Nie wierzę. To są jakieś pieprzone żarty. Jak ta cholerna wiedźma mogła, w środku tygodnia, znaleźć się w mieście oddalonym ponad godzinę drogi i to na pieprzonym komisariacie?! Nawet nie wiedziałem co odpisać. Jeśli zazwyczaj wiedziałem co odpowiedzieć, tak teraz zabrakło mi słów. Musiała być poważnie zdesperowana albo zalana w trupa, skoro zdecydowała się do mnie napisać. I co takiego, do kurwy nędzy, zrobiła, że skończyła w areszcie? Dobry Boże..
Bessie: Nieważne, zapomnij
Albo byłem jedyną osobą, która mogła jej pomóc. Nie raz udowodniłem dziewczynie, że nie żywię do niej żadnych pozytywnych odczuć, nawet jeśli się całowaliśmy. To był tylko impuls, chwilowa zachcianka, chwila słabości. Nie chciałem zostawiać mamy samej, bo był naprawdę późny wieczór, ale.. kurwa.. Co innego miałem zrobić? Skoro już się przemogła i wpadła na tak głupi pomysł, aby to do mnie zwrócić się o pomoc, nie mogłem tak tego zostawić. Jednak byłem pewien, że właśnie pluje sobie w twarz, że to zrobiła. Była zbyt dumna. Pieprzona smarkula. Tylko co robiła w Ruston? I na jaką głupotę tym razem wpadła, że zawinęli ją na dołek? Wyrzuciła plastikowy woreczek do kosza na papier?
Upewniłem się, że mamie niczego nie brakuję oraz czy dobrze się czuję. Byłem wkurwiony na dziewczynę, bo przez nią musiałem zostawić mamę samą, a w ostatnim czasie nie było z nia najlepiej. Powiedziałem, że muszę coś pilnie załatwić, a Gianna nie wydawała się zła czy zawiedziona. Nigdy taka nie była, ale ja miałem wyrzuty sumienia, że poświęcam jej za mało czasu. Zawsze z tyłu głowy miałem, że nagle jej stan może się pogorszyć i z taką myślą pokonywałem drogę do Ruston. To spędzało mi sen z powiek, a moim kolejnym problemem stała się Martinez. Miałem ochotę wytargać ją za kudły, ale wtedy pojawiła się myśl, że może coś się stało. Coś złego. Może ktoś sprawiał jej ból, ktoś ją skrzywdził.
Dodałem gazu, a knykcie mi pobielały od mocnego zaciskania pięści na kierownicy. Celowo nie odpisałem, żeby trochę ją zestresować, chociaż w sumie mogłem to zrobić. Jednak teraz nie było na to czasu. Pokonałem odległość do miasta w mniej niż pół godziny, wcześniej odszukując lokalizację komisariatu. Nie wiedziałem nawet co powiedzieć, o co pytać, bo nawet nie raczyła powiedzieć, czy sama coś przeskrobała, czy tylko nie ma jak wrócić i wcale nie siedzi za kratkami.
Szybko sam znalazłem odpowiedź, kiedy tylko przekroczyłem próg budynku. Brunetki nie było w poczekalni. Czyli to ona coś odjebała, co przyniosło mi ulgę i zdenerwowało jednocześnie. Ją powinni w domu pod kluczem trzymać, a nie na wolności!
- Dobry wieczór - przywitałem się z mężczyzną w mundurze, który właśnie miał nocny dyżur. Śmiał się z czegoś, wygodnie usadowiony w fotelu, a kiedy tylko usłyszał mój głos, podniósł głowę. Na jego twarz niespodziewanie pojawił się uśmiech.
- Jones! Chłopaku, jak ja Cię dawno nie widziałem! - ucieszył się, chociaż za chuja nie miałem pojęcia kim jest, jednak on musiał mnie znać. - Jak rodzice?
- Pan mnie zna? - zmarszczyłem brwi.
- Pewka, młody. - odparł wesoło, kiwając energicznie głową. - Jeździłem z twoim ojcem na ryby. Pamiętam, jak o taki o byłeś - pokazał dłonią jak mały rzekomo byłem, a ja na wzmiankę o ojcu, zacisnąłem mocniej szczękę.
- Niezbyt Pana pamiętam. - wzruszyłem ramionami, mrużąc oczy.
- Nie dziwię się, miałeś pewnie z siedem lat. - machnął niedbale dłonią. Mój widok cieszył go jak dziwkę latarnia. - I mów mi Josh. Co tam, młody? Po co tu jesteś?
CZYTASZ
Lost souls | ZAKOŃCZONE
RomanceBessie nigdy nie chciała aby ktoś sterował jej życiem. Chciała bym królową własnego losu. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nawet kiedy wypadało się zamknąć i nie raz poniosła tego konsekwencję. Kochała swoje własne towarzystwo, była otoczona lu...