11. Ciężki przypadek

97 7 3
                                    

Bessie

Autem szarpnęło, kiedy zatrzymał się pod jakimś domem. Byliśmy w zupełnie obcym mi miejscu, chyba gdzieś na obrzeżach Monroe. Budynek nie był w najlepszym stanie, ale nie każdy musiał mieszkać w pałacach, zresztą kompletnie mnie to nie obchodziło.

- Nie wychodź, zaraz wrócę. - powiedział tylko, niezwykle ostrym głosem i trzasnął drzwiami. Siedziałam oniemiała, dopiero teraz nabierając pełny oddech, gdyż wcześniej nieświadomie starałam się oddychać jak najciszej.

W błyskawicznym tempie znalazł się pod drzwiami, które otworzył bez pukania, przez co pomyślałam, że może to dom jego lub jakiegoś bliskiego przyjaciela, członka rodziny?

Wypatrywałam go w oknach, w których paliło się światło. Dostrzegłam go w jednym, wyraz jego twarz w sekundę stał się łagodny, jego oczy patrzyły na coś z ciepłem, zupełnie jakby zobaczył kogoś, kogo bardzo kochał. Nie słyszałam jego głosu, ale wydawało mi się, że on również stał się bardzo miękki.

Zniknął na moment i schylił się po coś, aby po chwili trzymać w ramionach piękną, dorosłą kobietę. Była bardzo chuda, miała cudowne kasztanowe, choć przerzedzone włosy oraz łagodne i przyjazne rysy twarzy. Patrzyła na Casa z taką miłością, jak matka na syna i dopiero po chwili dostrzegłam to, jak chłopak jest do niej podobny. Mieli te same usta, nos, kości policzkowe, choć jej bardziej zapadnięte, no i te pełne troski i łagodności spojrzenie. To była jego mama. Kobieta wydawała się prawie bez silna, nie sądziłam aby mogła podnieść chociażby kubek z herbatą.

Obok nich stała druga, siwa już kobieta, która dla odmiany wyglądała na w pełni sił. Patrzyła z dezaprobatą, ale i zmartwieniem na szatynkę, a kiedy brunet ponownie zniknął z kobietą na rękach, ta podążyła za nimi. Chwilę później światło wylewało się przez okno w drugiej części domu. Jones rozmawiał o czymś z drugą kobietą, a swoją mamę położył na jakieś łóżko albo kanapę, tego już nie mogłam dostrzec. Wyszli z pokoju oboje i nie wracali dość długo, przez co zaczęłam się denerwować. Siedziałam w tym samochodzie jak na szpilkach blisko pół godziny, czekając na czarnookiego, który nie wracał, co trochę mnie martwiło.

Rozum podpowiadał mi, że powinnam zostać w środku, siedzieć na dupie i grzecznie czekać, tylko szkoda, że nigdy się go nie słuchałam. Mogłam najpierw pomyśleć, że wejście tam, kiedy chłopak wyraźnie powiedział, bym nie wychodziła, jest jak wejście w jego życie z buciorami. Dlaczego do cholery tak bardzo lubiłam pchać się w kłopoty?! Jawnie naruszałam jego prywatność.

Cicho otworzyłam drzwi, rozglądając się po korytarzu. Oświetlało go jedynie światło wychodzące z pokoju, w którym znajdowała się mama czarnowłosego.

- Cas? - zapytałam cicho, bo pomyślałam, że kobieta może już spać. Wyglądała jakby właśnie tego potrzebowała.

- Kto tam jest? - zapytała zaniepokojonym głosem. Kurwa, czyli nie spała. Do tego pewnie wzięła mnie za jakiegoś złodzieja.

- Dobry wieczór. - przywitałam się, uśmiechając przyjaźnie. Z niewiadomych mi powodów chciałam zrobić na niej dobre wrażenie.

- Kim jesteś? - wciąż była ostrożna i wycofana. Teraz, z bliska, mogłam ocenić, że była niespotykanie piękna i biło od niej ogromne dobro. Miała brązowe, ciepłe oczy, które z pewnością mogłyby zakończyć jakiś konflikt zbrojny. Opierała się o duże poduchy na łóżku, których miała pełno wokół siebie, a od pasa w dół okrywała ją kołdra. Miała bardzo kościste ramiona.

- Jestem.. - zawahałam się, nawet nie wiedząc, co powiedzieć. - Znajomą Casimira.

- Och.. - westchnęła, a na jej usta wstąpił taki przebiegły uśmiech, dokładnie jak u jej syna. - Zabrał Cię tutaj. - dodała o wiele przyjemniejszym głosem.

Lost souls | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz