Casimir
Późnym wieczorem odwoziłem Bessie do domu, aby nie musiała wracać piechotą. Była istnym magnesem na problemy, a w swojej sukience wyglądała zbyt nieziemsko, bym pozwolił, aby szła nocą sama do domu. Do tego znowu zaczęło padać to białe gówno, a ja nie chciałem, by na nowo zachorowała. Wiedziałem, że nie miałem teraz wystarczająco czasu by odpowiednio się nią zaopiekować, gdyby coś złapała.
- Na pewno chcesz wracać? Możesz spać u mnie. Odwiozę Cię rano. – zaproponowałem. Wolałbym, aby spędziła te noc ze mną, niż widzieć jak smutnieje, gdy wchodzi do swojego domu. Nie znosiłem widoku jej pociemniałych od smutku oczu.
- Posprzątam trochę, zanim tata wróci. I jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie to. - posłała mi wdzięczne spojrzenie.
Ująłem dłoń dziewczyny w swoją i ucałowałem jej wierzch. - To ja dziękuję. Dzięki tobie te święta były o wiele lepsze.
- Tak... były dobre. - mruknęła, uśmiechając się nieśmiało. – Cas, a... - zawahała się. – co będziesz teraz robił? W sensie, mówię o przerwie świątecznej. – zapytała, nerwowo przeplatając w dłoni zawieszkę od naszyjnika. Była niezwykle urocza, gdy tak się denerwowała.
- Pracuję. – wyznałem szczerze. - A co?
- Więc pewnie jesteś bardzo zajęty, prawda? – wydedukowała pod nosem.
- O co chodzi, Bessie? – zapytałem wprost.
- Pomyślałam... może chciałbyś spędzić ze mną trochę czasu? Nie wiem, moglibyśmy gdzieś wyjść albo obejrzeć u mnie coś? Oczywiście nie namawiam, jeśli nie chcesz albo nie możesz to rozumiem, ale... tak jakoś... - wzruszyła ramieniem, przygryzając dolną wargę, gdy bawiła się nerwowo palcami.
Przez moment, dopóki nie zatrzymałem się pod jej domem, żywiłem się jej niepewnością, celowo ją stresując. Nie odpowiadałem, fizycznie czując jej nerwowość.
- Wiesz co, nieważne, to głupi po... - ucięła, gdy połączyłem nasze, po czym wyznaczyłem pocałunkami mokrą ścieżkę, aż do jej ucha, wsłuchując się w jej westchnienia przyjemności.
- Nie zamykaj okna, wiedźmo. – nakazałem wprost do jej ucha.
- Mhm.. – pokiwała ostrożnie głową, wbijając paznokcie w moje przedramię, gdy odpiąłem jej pas.
Chwyciła za klamkę i bez słowa otworzyła drzwi, chyba nie będąc w stanie na mnie spojrzeć, bo mnie zdenerwowało, bo chciałem zobaczyć jej rozszerzone źrenice ten ostatni raz, nim zniknie. W ostatniej chwili złapałem ją za rękę, co spowodowało, że w końcu zwróciła na mnie wzrok, a wtedy opuściła mnie cała pewność siebie.
- Bessie?
- Tak? – jej głos był cichy.
Powiedz to.
Powiedz to, kurwa.
- Śpij dobrze, Martinez. – palnąłem.
Ja pierdolę.
- Ty też, Jones. – posłała mi najpiękniejszy uśmiech jaki widziałem, nim zamknęła drzwi.
Miałem ochotę wybiec za nią, jednak zamiast tego patrzyłem jak odchodzi. Cholera, dlaczego tak trudno było mi to z siebie wydusić? Przecież ją kochałem, ja ją... kurwa wielbiłem. Była jak moje prywatne niebo, a czułem, że mi ucieka. Mogłaby mieć każdego, ale nikt nie był jej wart. A to właśnie ja miałbym? Wydawała mi się odległym marzeniem, czymś o czym mogłem jedynie śnić, a jednak była tak realna, gdy znajdowała się w moich ramionach. Jej zapach utrzymywał się w moim aucie i czułem się jak naćpany nim. Unosił się też w domu, jednak nie był tak intensywny. Opuściłem powieki, patrząc na pusty stół, a przed oczami zobaczyłem brunetkę. Wdychałem do niej jak zakochany kundel i karciłem za to siebie w myślach, ale przestawałem, kiedy tylko widziałem uśmiech dziewczyny. Mogłem mieć milion problemów, ale to Bessie Martinez była rozwiązaniem każdego z nich, bo przy niej wszystkie troski stawały się nieistotne.
CZYTASZ
Lost souls | ZAKOŃCZONE
RomanceBessie nigdy nie chciała aby ktoś sterował jej życiem. Chciała bym królową własnego losu. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nawet kiedy wypadało się zamknąć i nie raz poniosła tego konsekwencję. Kochała swoje własne towarzystwo, była otoczona lu...