Casimir
Wymknąłem się z pokoju Martinez tuż o świcie. Dalej bolało mnie ciało, nawet bardziej niż wczoraj, ale zignorowałem to. W końcu nie byłem panienką, żeby parę siniaków mnie trzymało w łóżku. Chociaż w jej łóżku z chęcią zostałbym dłużej, tylko po to, aby móc na nią patrzeć. Na to jak piękna była i jak uroczo marszczyła nos, kiedy widocznie coś się jej śniło.
Niestety musiałem wrócić do swojego domu i upewnić się czy z mamą wszystko dobrze. No i aby ona, ani Pani Millie, pielęgniarka Gianny, niczego nie podejrzewały. Czułem się.. wyspany. Niesamowicie wyspany. Brunetka była wtulona we mnie praktycznie całą noc i nie oponowała, kiedy przyciskałem ją do siebie albo składałem muśnięcia na włosach czy rozgrzanym karku. Splatała nasze dłonie i zaborczo zakładała udo na moje biodro, jakby chciała zatrzymać mnie blisko siebie. Sen z moją wiedźmą był spokojny, jak nie zmącone deszczowymi chmurami nocne niebo. Jej szczupłe palce przyjemnie przeplatały między sobą pasma moich włosów i robiła to dokładnie jak moja rodzicielka, kiedy byłem dzieckiem. Nie musieliśmy się spieszyć, bo tej nocy czas dla nas zwolnił i mogłem nacieszyć się jej osobą, trzymać ją w ramionach. Poprzedniej nocy była po prostu moja. I.. chciałem aby każdej kolejnej też była.
Po powrocie, mimo że miałem jeszcze sporo czasu, nie potrafiłem już zasnąć. Podejrzewałem, że to dlatego, że miejsce obok mnie było puste, zimne i nie czułem jej zapachu. Zapachu, który stał się moim ulubionym. Przewracałem się w boku na bok, ale gówno to dawało, więc postanowiłem wyręczyć dzisiaj Panią Millie i samemu przygotować mamie śniadanie oraz leki. Przez myśl przeszło mi, aby się pouczyć na dzisiejszy sprawdzian, ale szybko wyrzuciłem to z głowy. Napiszę na logikę.
Z tyłu głowy miałem, że Miller tak łatwo nie odpuści i muszę mieć oczy dookoła głowy, szczególnie, że jego piesek Kane dalej kręcił się po szkole. Może i Bessie miała silny charakter i potrafiła sobie radzić z wieloma rzeczami, to czułem się w obowiązku chronienia jej. Była.. inna, lepsza, czułem przy niej całą gamę emocji, otwierałem się przy niej. Miała w sobie coś, co mnie przyciągało i podświadomie szukałem jej, kiedy tylko byliśmy blisko siebie. Przy niej mogłem być słaby, bo i ona pokazywała mi swoje słabości. Miała też niewyparzony język i niesamowity dar do ładowania się w kłopoty.
Wchodziłem do budynku placówki edukacyjnej z nietęgą miną, nie zwracając uwagi na nikogo, dopóki mój wzrok od razu padł na czarne kosmyki włosów. Mimo, że wokół panował gwar, nagle to wszystko ucichło i nie widziałem nikogo innego. Jej błękitne tęczówki i lekki uśmiech zagłuszał wszystko inne. Taka była, przyćmiewała swoim blaskiem każdą osobę i sprawiała, że chciałem patrzeć tylko na nią. Czy ja się uśmiechnąłem na jej widok? Tak. Nogi same prowadziły mnie w jej kierunku, bo chciałem być blisko niej, usłyszeć jej głos, nawet jeśli miała mnie obrażać, tak jak miała to w zwyczaju. Nawet obelgi z jej kuszących warg były piękne, bylebym mógł jej słuchać. Byleby tylko poświęciła mi trochę swojej uwagi.
Chryste, wyglądała tak dobrze.
Odpierdala Ci, Jones.
Zdecydowanie, szaleje na jej punkcie.
Nawet nie patrzyłem gdzie idę, a szkoda, może wtedy nie wpadłbym na tą idiotkę Ashley, choć jestem pewien, że specjalnie weszła mi pod nogi. Boże, za jakie grzechy. Blondynka westchnęła na te zderzenie tak głośno, że zwróciła na nas uwagę każdego wokół, choć tylko lekko się zachwiała. Nawet gdyby się przede mną wypieprzyła, nawet by mi powieka nie drgnęła, aby jej pomóc, bo ta kretynka ewidentnie uczepiła się Martinez i prowokowała ją za każdym razem. Mimo że zazdrość Bessie mi się podobała, to jej krótkie hamulce i gotowość do rękoczynów już nie za bardzo.
CZYTASZ
Lost souls | ZAKOŃCZONE
RomanceBessie nigdy nie chciała aby ktoś sterował jej życiem. Chciała bym królową własnego losu. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nawet kiedy wypadało się zamknąć i nie raz poniosła tego konsekwencję. Kochała swoje własne towarzystwo, była otoczona lu...