21. Słowa ranią bardziej niż czyny

97 5 3
                                    

Casimir

- Dasz mi rękę? – zapytałem nieco zbyt twardo. Piąty raz już to powtarzałem.

- Nie. – burknęła. Wywróciłem oczami, jednak nie mogła tego widzieć, bo szła przede mną, ciągnąc swoją walizkę, którą ledwo rano zamknęła.

- Dlaczego? – dopytywałem. Była obrażona i całą sobą to pokazywała. Z początku mnie śmieszyła, ale sam zaczynałem się wkurzać.

- A znasz język węży? – zerknęła na mnie przez ramię, strzelając we mnie spojrzeniem.

- Oświeć mnie. – zachęciłem.

- Sssspierdalaj. – syknęła, niczym prawdziwa żmija. Zwróciła się w pierwotną stronę, a ja uśmiechnąłem się pod nosem na jej odpowiedź. – Na wczorajszym spacerze też chciałam Cię trzymać za rękę. – przypomniała, nawet na mnie nie patrząc. Wiedziała, że jej słucham. Zawsze to robiłem.

Zaciągnąłem się dużą ilością powietrza, aby mieć siły do tej cholernej wiedźmy. W tej chwili przydałby mi się papieros, ale byliśmy na pieprzonym lotnisku.

Przyspieszyłem kroku i chwyciłem za rączkę walizki Martinez, wyrywając ją z uścisku dziewczyny i ruszyłem dalej, prowadząc teraz dwa bagaże.

- Mam uczulenie na koty, a ty głaskałaś jakiegoś pchlarza. – wyjaśniłem ponuro, wyprzedzając brunetkę.

- Nie obrażaj go! Nazywa się Krokiet. – kątem oka widziałem, że założyła ramiona na piersi. – I mogłeś powiedzieć. – warknęła, również łapiąc za swoją walizkę. – Oddaj.

- Nie. – rzuciłem krótko, naśladując jej głos. Wiedziałem, że ją tym wkurwię.

- Skurwysyn. – burknęła pod nosem. – Chcę swoją walizkę, zostaw ją. – kłóciła się, czerwieniąc się od niemożliwości zrobienia awantury w miejscu publicznym.

- A wiesz, co ja chcę? Twoją dłoń i garnuszek złota na końcu tęczy. – prychnąłem chłodno.

- Ta? To sobie chciej, to nie jest koncert życzeń. – odgryzła się.

- Jesteś irytująca. – westchnąłem, próbując nad sobą panować.

- Ty też. – odbiła piłeczkę. – Co Ci tak na tym zależy, co?

- A tobie? Wczoraj sama tego chciałaś. – przypomniałem.

- Tak, ale wczoraj byliśmy sami, a tu jest masa ludzi z naszej szkoły. – zauważyła, tak jakbym sam tego widział.

- I co? Przeszkadza Ci to? – zerknął na mnie z góry.

- Po prostu to wygląda jakbyśmy byli parą. A przecież nie jesteśmy. – słysząc drugie zdanie, poczułem w ustach smak goryczy i czegoś nieprzyjemnego. – I... to dziwne.

- Spoko. – wzruszyłem ramionami. Zamierzałem oddać jej walizkę, aby nie czuła się z tym źle. Gdzieś tam wewnątrz na fakt, że nie chce, aby ludzi postrzegali nas jako bliskie sobie osoby, ale z drugiej strony to rozumiałem i nie chciałem, żeby miała przez tą sytuację jakiś głupich myśli albo nieprzyjemności. I tak uważali ją za dziwkę przez jej pierdolonego byłego i... mnie samego, co było kompletną głupotą, bo przez ten czas kiedy mieszkaliśmy w jednym pokoju, zdążyłem poznać ją jako bardzo lojalną i wierną osobę. Ci, którzy uważali inaczej kompletnie jej nie znali.

Przesunąłem bagaż w jej stronę, a sam puściłem plastikowy uchwyt. Zerknęła na mnie z niezrozumieniem, jednak udałem, że tego nie widzę.

- Co robisz?

Lost souls | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz