41. Mogłem stracić wszystko, tylko nie ją

62 5 5
                                    

Casimir

Coś było nie tak. Tego ranka lekarz powiedział, że ktoś anonimowo przekazał potrzebne pieniądze na leczenie mamy. Nie miałem pojęcia, kto to był, ale nie miałam dobrego przeczucia. Bessie nagle zniknęła, nie odbierała telefonów i nie pojawiała się w szkole. Byłem tak zmęczony i przejęty stanem mamy, że nie miałem głowy do niczego innego niż jeżdżenia do szpitala, w przerwach od szukania sposobu na zebranie dwóch milionów.

Zapukałem w drzwi jej domu, nawet nie zastanawiając się nad tym, że to nie Bessie je otworzy. Musiałem ją zobaczyć. Może się nakręcałem, ale czułem, że powinienem przy niej być.

- Cas? – szepnęła ledwo słyszalne, przez szparę , a jej głos był ochrypły i drżący. Zachowywała się jak zaszczuta. Kompletnie to do niej nie pasowało. Dopiero, kiedy dotarło do niej, że to ja, powoli rozchyliła drewno bardziej, jednak wciąż jakby zachowywała ostrożność. Ujrzałem jej piękną, ale skrzywdzoną twarz w całej krasie. Miała podpuchnięte oczy, jednak jedno z nich bardziej i dodatkowo jakby ciemniejsze, ale czymś zakryte. Wyglądała za mnie, jak gdyby kogoś się dopatrywała. Wtedy dostrzegłem na jej szyi nie tylko czerwone pręgi, ale też kilka fioletowych plam.

Co się, kurwa, odpierdala?

- Co się stało, Bessie? – oznajmiłem neutralnie, jednak jej szkliste oczy, mocno zagryzana warga i to jak ciasno zaciskała palce na ramionach, mówiły mi, że stało się coś złego. - Co to za ślady na twojej szyi? I co z twoim okiem?

- Ja... – jej dolna warga zadrżała, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. Nie miałem pojęcia co się stało, ale już chciałem zapierdolić każdego, kto przyczynił się do jej stanu. Ona dosłownie, kurwa, bała się własnego cienia. – Ja nie chciałam.. – pokręciła głową, zaciskając mocno powieki. – Chciałam uciec, ale zamknął drzwi... jestem taka głupia, że tam poszłam, w ogóle nie powinnam przychodzić do tej przeklętej restauracji. – tłumaczyła chaotycznie, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie.

Zrobiłem krok w jej stronę, stając tuż przed nią, aby złapać jej uwagę. – O czym ty mówisz? – nic nie rozumiałem z jej bełkotu.

- Nie chciałam tego, naprawdę, proszę... – pierwsza łza popłynęła po jej policzku, a strach, że ktoś ją skrzywdził oplótł palce wokół mojego gardła. – T-to tak bolało. Był silniejszy i cięższy, nie mogłam się podnieść. Trzymał mnie za ręce, a ja nie miałam siły nic zrobić, nikt mnie nie słyszał. – łzy zaczęły strumieniami spływać po jej twarzy, a paznokciami ryła we własnej skórze

Z trudem dochodziło do mnie to, co próbowała mi przekazać. Bessie została.. Nie, błagam, kurwa, moja Bessie nie mogła zostać zgwałcona, przecież nie mogłem pozwolić, aby ktoś jakkolwiek ją skrzywdził.

- Proszę, powiedz, że to nie to, co myślę... – minimalnie pokręciłem głową, przerażony swoimi przypuszczeniami, że ktoś ją zranił. Tym, że ktoś sprawił jej taki ból, a ona była sama. Że jej nie ochroniłem.

- Przepraszam, jestem obrzydliwa... – jej głos się załamał, a brunetka cofnęła się o parę małych kroczków.

Bez zastanowienia zrobiłem duży krok w jej stronę i zamknąłem w ciasnym uścisku, co okazało się dużym błędem.

- Nie dotykaj mnie! – uniosła przerażona głos. W sekundę jej oddech przyspieszył i chociaż natychmiast ją puściłem, ona odepchnęła się ode mnie, jakby chciała uciec jak najdalej.

Cholera, nie przemyślałem, że może tak reagować na czyjś dotyk. Kurwa, mogłem pomyśleć.

- J-ja.. ja przepraszam. Jestem wstrętna, odejdź. – szepnęła zlękniona samą sobą. – Wciąż go czuję. Jego wielkie łapy, głaskanie po włosach, ciężar jego ciała, którym się duszę, słyszę jak do mnie mówi. – nie patrzyła na mnie, cofając się pod sama ścianę, jak w letargu, a kiedy była o nią opartą, osunęła się na podłogę bez sił. – Błagam, nie zostawiaj mnie. Nie chciałam tego, zmusił mnie. – uniosła na mnie błagalny, pełen bólu i cierpienia wzrok, kiedy już znajdowałam się przed nią. Przeczyła własnym słowom, jakby traciła rozum, a ja nie miałem pojęcia jak zabrać od niej ten ból.

Lost souls | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz