Bessie
Okazało się, że Jones miał rację, a mnie dopadło tak paskudne przeziębienie, że od dwóch dni nie pojawiłam się w szkole. Trzeciego byłam pewna, że umieram, przez co Sara kazała zostać mi w domu. Nie dlatego, że się o mnie martwiła, po prostu wciąż wierzyła, że będzie kierować moim życiem, a moja choroba mogłaby być nieatrakcyjna dla typa, któremu matka chciała mnie wcisnąć.
Zakrywałam się kołdrą po same uszy, by ukryć to co miałam na sobie. Nałożyłam na siebie bluzę Casimira. Była taka milusia i ciepła... i pachniała nim. Czułam jakby był przy mnie i przytulał do siebie, dlatego nie chciałam jej oddawać.
Było mi niedobrze, bolały mnie brzuch, głowa, kręgosłup, oczy, no bolała mnie każda część ciała. W dodatku miałam okres i nie mogłam oddychać przez katar. Umierałam w samotności i tylko tata dzwonił do mnie co jakiś, aby sprawdzić czy wciąż żyje. Nie wydawał się już zły, co mnie cieszyło, bo nie lubiłam, kiedy były między nami jakieś spięcia. W zasadzie z rodziców miałam tylko jego, dlatego tak unikałam kłótni z Roggerem.
Jedynym plusem było to, że chwilowo miałam spokój od wymysłów matki, która nawet do mnie nie zaglądała w obawie, że się zarazi i nie musiałam oglądać tej głupiej Ashley. Kurwa, a co jeśli wykorzystała to, że mnie nie ma i już kręci się koło Casa. Wstrętna suka. Ta myśl wkurwiała mnie tak bardzo, że musiałam wziąć tabletki na ból głowy. Na ogół spałam, niewiele jadłam i uśmiechałam się sama do siebie, wspominając obiad z czarnookim i jego mamą. W te parędziesiąt minut poczułam z nią większą więź, niż z własną matką. Zazdrościłam Jonesa, że Gianna jest jego mamą. Mnie Sara nie pytała nawet o tak proste rzeczy "jak się czuję". Zresztą ona praktycznie wcale ze mną nie rozmawiała, chyba, że miała w tym interes. Gianna była mamą, którą zawsze chciałam mieć. Rozmawiała ze mną, przytuliła, kiedy wychodziłam i wciskała we mnie jedzenie. Uśmiechanie się przy niej było niezwykle łatwe, bo wytwarzała wokół siebie tyle ciepła i miłości, że po prostu chciało się z nią przebywać. Robiła to, nawet będąc śmiertelnie chora.
Zastanawiałam się jak jej pomóc. Potrzebowała leczenia, to na pewno i byłam gotowa oddać każde pieniądze, aby lekarze wyciągnęli z niej to paskudztwo. Nie zasługiwała na taki los.
Pojedyncza łza skapnęła z mojej twarzy. Dlaczego ze wszystkich ludzi to musiało dopaść akurat ją?
Pociągnęłam nosem, denerwując się na ten paskudny katar. Nawet nie miałam siły płakać, bo straciłam głos. Moje gardło było jak pokaleczone kawałkami szklanej butelki. Na domiar złego Cas się nie odzywał, a mnie męczyło patrzenie w telefon i chyba nie miałam odwagi się do niego odezwać.
Nagle poczułam chłód na plecach. Natychmiast naciągnęłam na siebie kołdrę, dygocząc z zimna.
- Wiedźmo? – usłyszałam za sobą swój ulubiony, piękny głos. Świetnie, teraz jeszcze słyszałam głosy. Brakowało tylko, aby okazało, że majaczę i mam zwidy, a Jones...
Stał przy oknie, kiedy spojrzałam za siebie.
- Jesteś chora? – zapytał, kucając przede mną.
- Jestem Bessie. To sen czy naprawdę... – wychrypiałam piskliwie, przez zdarty głos i zakaszlałam ciężko. – ...tu jesteś?
- Jestem. Nie mów nic. – zmarszczył brwi, przykładając mi dłoń do czoła. – Masz gorączkę. – stwierdził, a ja wtuliłam policzek w jego rękę. – Mówiłem, że tak to się skończy. – posłał mi karcące spojrzenie, ale nie przejęłam się tym, bo naprawdę tu był. To mi wystarczyło, abym poczuła się lepiej. – Potrzebujesz czegoś?
- Nie. – szepnęłam z trudem, przyglądając się jego przystojnej twarzy.
- W porządku, napisz jak poczujesz się lepiej. Martwiłem się. – przystawił wargi do mojego czoła, zostawiając tam czuły pocałunek. – Przyszedłem tylko sprawdzić co z tobą.
![](https://img.wattpad.com/cover/354329153-288-k641795.jpg)
CZYTASZ
Lost souls | ZAKOŃCZONE
RomanceBessie nigdy nie chciała aby ktoś sterował jej życiem. Chciała bym królową własnego losu. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nawet kiedy wypadało się zamknąć i nie raz poniosła tego konsekwencję. Kochała swoje własne towarzystwo, była otoczona lu...