Cześć miśki! Wracamy do rozdziałów, a to spóźniony prezent na dzień dziecka. Rozdział dłuższy, przez tą obsuwę, wybaczcie proszę. Kocham każdego z moich czytelników i zostawcie proszę gwiazdkę, jeśli i wy uwielbiacie Opowieść wigilijną. Do zobaczenia w weekend! <3 (grafikę dodam później, bo jest czwarta rano i jestem już mega zmęczona, ale musiała dopisać do końca)
Casimir
Nie znosiłem zimy. Wszędzie dookoła piździło jak jasny chuj, zarobiłem śnieżką od jakiegoś dzieciaka, który spieprzał gdzie pieprz rośnie, kiedy mnie zobaczył, prawie nie czułem dłoni przez mróz i brak rękawiczek, a przez świąteczny okres, całe Monroe stało przez korki, które były nie do ominięcia. Wszystko powoli zaczynało mnie wkurwiać, zaczynając od braku prezentu dla mamy, a kończąc na moim gburowatym szefie, który darł mordę głośniej niż Bessie i jebał mnie za wszystko, nawet jeśli ta sprawa nie dotyczyła mnie.
Jednak za pieniądze od niego mogłem zrobić zakupy na kolację wigilijną, jutrzejszego wieczora. Nie przepadałem za świętami i tą całą Bożonarodzeniową otoczką, ale też nie żebym ich nienawidził. Gdyby nie to, że Gerald zgodził się mnie przyjąć do pracy, przymykając oko na moje niezbyt czyste papiery, już dawno bym to rzucił. W tym czasie pracowałem u Geralda na dwie zmiany i brałem nadgodziny, za które nie był łaskaw płacić, ani nie przyjmował do wiadomości czegoś takiego jak "dni wolne" z powodu świąt, jednak lepsze to niż nic. Przez szybę obserwowałem dzieciaki w sklepie zabawkowym, które wybierały sobie najlepsze zabawki na gwiazdkę albo dorosłych u jubilera, którzy kupowali błyszczące i drogie ozdoby. Pustym wzrokiem patrzyłem na pierścionek, który idealnie odzwierciedlał osobę Bessie Martinez. Niestety, nawet gdybym harował cały miesiąc nie byłoby mnie na niego stać. Właściwie po zrobieniu zakupów na świąteczna kolacje dobitnie odczułem to, że nie mam nawet na prezent dla mamy. Ona nigdy niczego nie oczekiwała, ale była szczerze uśmiechnięta, gdy jako dziecko dawałem jej własnoręczne prezenty. Jako dorosła osoba nie zamierzałem bawić się kredkami i mazakami, ale chciałbym jeszcze raz zobaczyć ten uśmiech. Bessie też zasługiwała na wyjątkowy prezent. I byłem cholernie zły na samego siebie, że nie jestem w stanie jej go dać.
Zatrzymałem się przed stoiskiem na jarmarku świątecznym, widząc ozdobny szal, który podkreślałby urodę mojej rodzicielki. Dotknąłem materiału, aby zbadać jego strukturę, chociaż niezbyt się na tym znałem. Był przyjemny w dotyku, jednak patrząc na jego cenę, cofnąłem rękę. Przy stoisku nikogo nie było, mogłem to wykorzystać. Może by tak...
Nie.
Nie jestem taki. Nie mogę go ukraść. Zawiódłbym tym mamę.
Po cichu obiecałem sobie, że kiedyś jej taki kupię. To było moją motywacją, aby walczyć z chorobą kobiety. Westchnąłem przybity i odszedłem na bok. Kolejną rzeczą, która dodała mi ciężaru był prezent dla Bessie. Ten powinien być wyjątkowy i starannie dobrany. Z tego też musiałem zrezygnować, kiedy zakupiłem ostatnie produkty do kolacji świątecznej. Zasługiwała na wszystko co najlepsze, a jedyne na co było mnie stać to plastikowy pierścionek dla dziecka.
Kupiłem go, ale nie zamierzałem jej go dawać. Nie chciałem robić z siebie pośmiewiska, bo prezenty pod jej choinką musiały być warte setki dolarów, a nie trzy.
Zziębniętymi dłońmi wyciągnąłem z kieszeni kurtki telefon, który zaczął dzwonnic.
- Jones, ile ja będę na ciebie czekać?! – krzyknął Gerald, przez co byłem zmuszony odsunąć telefon od ucha, aby nie ogłuchnąć.
- Przepraszam, są korki. – udałem skruchę, chociaż miałem ochotę powiedzieć mu parę niezbyt miłych słów.
- Nie obchodzi mnie to, za chwilę Cię widzę pod knajpą, inaczej wywalę Cię na zbity pysk! - rozłączył się, ignorując moje powody spóźnienia.

CZYTASZ
Lost souls | ZAKOŃCZONE
Storie d'amoreBessie nigdy nie chciała aby ktoś sterował jej życiem. Chciała bym królową własnego losu. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nawet kiedy wypadało się zamknąć i nie raz poniosła tego konsekwencję. Kochała swoje własne towarzystwo, była otoczona lu...