1. Nie tego się spodziewałam. Bo w tym wszystkim nie chodziło o to, żeby wygrał jakąś bójkę. Nawet gdyby przegrał, to i tak byłabym z Nim. Kochałam Go. Ale On zrobił coś niewybaczalnego. Wyparł się Mnie. Oddał bez walki, jakbym była czymś nieistotnym, niewartym żadnego poświęcenia. Nie potrafił popatrzeć przeciwnikowi w oczy i zawalczyć o Nasz związek. Nie był gotów przyjąć ciosu w obronie tego, co ważne i cenne, z honorem stanąć w obronie Swojego i Mojego uczucia. Dlaczego nie powiedział o tym, że Mnie kocha, że nie odda tego uczucia, że chce ze Mną być? Przecież do Mnie potrafił o tym mówić. Czy lęk przed fizycznym bólem był większy od uczucia do Mnie? Poddał się, zostawił Mnie i uciekł z opuszczoną głową. Tego się nie spodziewałam. Poczułam się tak, jakbym to Ja przyjęła wszystkie ciosy przeznaczone dla tamtego chłopaka. Bolało. Bardzo bolało. Tak bardzo, że chciałam umrzeć. W ciągu kilku minut straciłam wiarę w miłość, szczerość jakichkolwiek deklaracji i marzenia o szczęściu. To wydarzenie sprawiło, że naprawdę dorosłam. Zdałam Sobie sprawę, że życie nie jest miłe, że nie można wierzyć nikomu, a już na pewno nie w słowa o miłości. Rana, którą Mi zadano, była głęboka, mogła nawet okazać się śmiertelna. Na szczęście w odpowiedniej chwili, jakimś ostatkiem sił, postanowiłam, że się nie poddam. Zacisnęłam zęby, stłumiłam płacz i zdecydowałam, że już nigdy nikomu nie zaufam. I nikogo nie pokocham, a jeżeli nawet, to nie pozwolę, żeby to uczucie miało wpływ na podejmowane przeze Mnie decyzje czy realizowane plany. Zabetonowałam serce, nauczyłam się kontrolować emocje i z zaciśniętymi pięściami żyłam dalej. Nie było łatwo. Tamten chłopak był wciąż w Moich myślach. Nie da się przecież przestać kochać ot tak, na życzenie. Doszłam do wniosku, że skoro nie mogę zabić tego uczucia, pozostaje Mi tylko zapomnienie. I uparcie dążyłam do tego, co zaplanowałam - zapomnieć, odzyskać spokój, realizować plany na bezpieczne, normalne życie. Było ciężko, ale nie płakałam. Stałam się silna, a Moją mocą było zdecydowanie, kontrolowanie emocji i uparte dążenie do celu. Przeżyłam najgorsze - odrzucenie, utratę wiary w miłość. Czego więc miałabym się jeszcze bać? Nie istniało nic, co mogłoby Mnie złamać. A tamten chłopak? Owszem, nie zniknął od razu. W sensie fizycznym. Ale dla Mnie nie był już tym, kim był przed tym spotkaniem w bramie. Musiałam się chronić, więc zamknęłam serce na wszystkie piękne słowa, deklaracje i wizje przyszłości. Bałam się. Byłam przerażona wizją następnego podobnego wydarzenia, nie potrafiłam zaufać, a każde kolejne spotkanie tylko na nowo rozdrapywało gojącą się ranę. Ból i strach były zbyt wielkie, żebym mogła zaryzykować, czułam, że nie przeżyłabym znów rozczarowania. I chociaż naprawdę bardzo kochałam, ponad wszystko pragnęłam, żeby stało się coś, co wszystko zmieni i odczaruje, to nie potrafiłam, nie umiałam i nie miałam sił, żeby po raz drugi uwierzyć. Przez te wszystkie lata prawie udało Mi się zapomnieć. Prawie, bo czasami wracało wspomnienie zielonych oczu patrzących na Mnie przenikliwie, dłoni trzymającej Moją dłoń. Kilka razy wydawało Mi się, że widzę tamtego chłopaka w tłumie ludzi na ulicy. Odwracałam wtedy głowę. Miałam przecież zapomnieć. Dlaczego więc nie wyrzuciłam listów, zdjęcia, karteczek z notatkami? Nie wiem. Nie potrafiłam chyba ostatecznie pogrzebać tej miłości, bo razem z nią musiałabym pogrzebać nadzieję. Na co? Na to, że to wszystko, o czym pisał, mówił, co Nam się przydarzyło, co przeżyliśmy razem, było prawdziwe i dobre. I że miłość jednak istnieje. Chciałam zachować tę nadzieję, ukrytą głęboko, ale zachować. Wiele lat nie wiedziałam po co. A potem pojawił się On...
2. Przecież mogłabym bez większego problemu znaleźć innego mężczyznę. Nie muszę godzić się na to ciągłe czekanie i tęsknotę, dostosowywanie się do Jego czasu i wolnych chwil, które dla Mnie znajduje w Swoim życiu pełnym innych spraw. Mogłabym być w związku, w którym miałabym kontrolę, możliwość decydowania. I nawet gdyby to nie było nic stałego, gdybym nie chciała mieszkać z tym mężczyzną, to Ja podejmowałabym taką decyzję. Kiedyś, gdy zapytałam Go, czego by chciał, odpowiedział: Moje chcenie jest nieważne. Liczy się to, czego Ty chcesz. Próbuję uwierzyć w te zapewnienia. Z całych sił. Tylko, że to trudne i bywa, że mam ochotę wykrzyczeć Mu w twarz, że to tylko słowa, że łatwo mówić, a rzeczywistość jest zupełnie inna.
3. Ciągle żyję w niepewności, że nie mogę niczego zaplanować, bo nie wiem, czy i kiedy spełni się Moje największe pragnienie. I co by zmieniły Moje słowa? Wiem, że nic. Dlatego czasami czuję złość. I chęć zrobienia czegoś, czym udowodniłabym Sobie samej, że nadal jestem panią Swojego życia, decyduję o tym, co, kiedy i z kim robię. Mam ochotę poznać kogoś innego, spotykać się z Nim, a nawet uprawiać seks. Bo dlaczego nie? Wydaje Mi się, że w ten sposób udałoby się jakoś odczarować to ciągłe czekanie, to uzależnienie od Jego telefonów, wyplątać się z sieci emocji, w którą wpadłam i wypłynąć na szerokie, spokojne wody. Miałabym kogoś jeszcze, kto nie musiałby wychodzić, nie patrzyłby na zegarek, nie spieszyłby się i miałby czas na dłuższą rozmowę, leniwe wieczory i niedzielne poranki w łóżku. A On stałby się dla Mnie tylko jedną z wielu części życia, tak samo ważną jak inne, ale nie tą najważniejszą. Byłoby Nam dobrze, przyjemnie, tak jak teraz, ale nie czułabym całego spektrum tych trudnych emocji po Jego wyjściu. Zostałoby tylko to, co miłe. I może z czasem ten drugi mężczyzna potrafiłby Mnie w Sobie rozkochać? Dając Mi bezpieczeństwo i pewność, zdobyłby też Moje serce. Byłabym znowu wolno, spokojna i zadowolona. Czy to nie najlepsze, co może spotkać kobietę? Albo jeszcze inaczej. Nie na stałe, ale na chwilę. Żeby zaspokoić pożądanie. Seks dla samego seksu. Z kimś, kto Mnie pociąga, kto Mi się podoba. Bez zobowiązań, obietnic, może nawet bez poznania Jego imienia, które do niczego nie jest Mi potrzebne. Taka przygoda, sprawdzenie Swojej kobiecej siły. I mała zemsta - nie możesz Mi dać tego, co chcę, więc daje ktoś inny. Tak Sobie rozmyślam, ale wiem, że to bez sensu. Nie mogłabym zrealizować żadnej z tych opcji. Nie udałoby Mi się nic. Jak mogłabym ofiarować choćby pozorną czułość innemu mężczyźnie? Nie wyobrażam Sobie, że ktoś inny niż On mógłby Mnie dotykać. A już z całą pewnością nie byłby w stanie Mnie podniecić. Prawda jest taka, że nigdy wcześniej z nikim nie czułam się tak, jak z Nim. Żaden mężczyzna nie potrafił tak Mnie pieścić, nie umiał powiedzieć Mi tak pięknych słów. Bo żaden nie znał Mnie tak dobrze. Oprócz tamtego chłopaka, ale to przecież przeszłość, w której ani Ja nie byłam jeszcze w pełni kobietą, ani On mężczyzną. Teraz prawdziwie może być tylko z Nim. Nikt Go nie zastąpi. I nawet jeżeli zdecydowałby się spróbować, to każdy, kto nie jest Nim, byłby marną namiastką, chwilowym zastępstwem, wypełnieniem czasu do Jego przyjścia. Byłby porównywany, drobiazgowo analizowany i z góry wiem, kto zwyciężyłby w każdej konkurencji. Zbyt silne jest Moje uczucie do Niego, żeby udało się je łatwo oszukać, umniejszyć i zepchnąć na dalszy plan. Zastanawiam się, czy On jest o Mnie zazdrosny. Czy myśli czasami o tym, co robię? Czy zastanawiam się, jak spędzam weekendowe wieczory? Czy nie boi się, że Jego miejsce mógłby zająć ktoś inny? Albo, że pewnego dnia, znudzona czekaniem, postanowię odejść na zawsze i nie pomogą już żadne obietnice? Chciałabym, żeby czasami poczuł to wszystko, co Ja czuję, gdy Go nie ma. Powinien doświadczyć tego bólu, z którym muszę Sobie radzić każdego dnia. Czuć Go w każdej minucie beze Mnie, tak jak Ja czuję. I tak samo cierpieć. Albo nawet jeszcze bardziej. A może czuje to samo? Mówi też, że tęskni. Bardzo. I każdego dnia zapewnia, że kocha. A Ja Mu wierzę, chociaż może to naiwne, głupie i bez sensu. Jednak wiem, że inny mężczyzna nie będzie lekiem na tę chorobę. Nie wiem, czy ona jest śmiertelna, o tym przekonam się zapewne w przyszłości, na razie z całą pewnością mogę stwierdzić, że jest chroniczna i poważna. I co gorsza, pacjentka nie chce wyzdrowieć. Straciła wolę walki, poddała się i z sadystyczną satysfakcją obserwuje, jak wirus rozprzestrzenia się w organizmie, zajmuje ciało, serce i umysł. A każda recepta, którą podaje życiowe doświadczenie, jest darta na drobne kawałeczki i wyrzucana. Tak to już bywa, gdy jest się chorym z miłości.
4. I szliśmy tak, ramię w ramię, wśród zieleni drzew i słonecznych promieni, które tworzyły na ścieżce świetlistą mozaikę. W pewnej chwili On ujął Moją dłoń. Ot tak, zupełnie naturalnie. Już nie byliśmy dla mijających Nas ludzi dwójką znajomych, staliśmy się parą, którą łączy coś więcej. Jakaś część świata zobaczyła Nasz związek, Mój mężczyzna pokazał, że jest ze Mną, że chce okazać tę bliskość i nie ukrywa jej. Zapamiętałam tę chwilę, kojarzy Mi się z ciepłymi promieniami na twarzy i uściskiem Jego dłoni.
5. Bo miłość przychodzi wtedy, gdy spotykają się te dwie największe siły - kobiecość i męskość. Wtedy też pojawia się pożądanie. A cała reszta przestaje mieć znaczenie. I nic na to nie można poradzić.
CZYTASZ
Pasujące do Mnie Cytaty Część 2
Poesie,,To właśnie My. Właśnie tacy jesteśmy." ,, Każdy aspekt Mojego życia...