57. Obietnica

211 15 96
                                    

Mikołaj zaczął stukać palcami o kierownicę, i przegryzł lekko dolną wargę. Zamknął oczy i wypuścił zestresowany powietrze.

Nie sądził że aż tak będzie stresować go spotkanie z ciocią.  Zdążył się już przyzwyczaić do jej chamskich tekstów, ale nie był chyba gotowy na aż tak poważną rozmowę. Choć i tak pewnie skończy się tak samo.

Wysiadł niechętnie z auta, i zamknął powoli drzwi. Wpatrywał się w wejście do domu rodziców, i dalej dumał nad wejściem do środka.

-Nie, nie dam rady- powiedział sam do siebie i z powrotem otworzył drzwi do swojego auta.

-MIKOŁAJ?!- usłyszał zza pleców zbliżający się do niego kobiecy głos.

Odwrócił się i zobaczył kierującą się w stronę domu ciotkę. Westchnął i zamknął drzwi. Podszedł niechętnie do cioci, a ta od razu wcisnęła mu do rąk siatki z zakupami które niosła.

-A co cię tu sprowadza?- spytała z uśmiechem i wyciągnęła kluczyki z kieszeni.

-Musimy pogadać- powiedział czując  jak stres wyżera mu właśnie wnętrzności, zaczynając od wątroby.

A może to od tego alkoholu?

Kobieta bez odpowiedzi otworzyła drzwi, i wpuściła Mikołaja do środka. Chłopak odstawił zakupy na blat w kuchni, i odwrócił się w stronę kobiety. Ta tylko się do niego uśmiechnęła i wyciągnęła z szafki zieloną herbatę.

-Chcesz herbatę?- spytała i złapała za klamkę od szafki z kubkami.

Mikołaj otworzył usta aby poprosić o kawę, ale nie dość że przypomniał sobie o swoim odwyku, to do tego zrozumiał że przecież rozmawia z ciotką. Westchnął i spuścił na chwilę wzrok.

-Nie chce- odpowiedział i znów spojrzał na ciotkę.

Kobieta nie odpowiedziała i wrzuciła jedną torebkę herbaty do kubka. Nastawiła wodę na herbatę, i po tym znów spojrzała na Mikołaja.

-Idź do salonu, zaraz przyjdę- odparła z uśmiechem i wskazała na wyjście z kuchni.

Mikołaj kiwnął głową, i ruszył w stronę wyjścia. Już w drodze do salonu wziął głęboki wdech, i z trzęsącym się oddechem usiadł na kanapie.

Zaczął się zastanawiać, dlaczego nie wybrał późniejszej godziny, aby przy rozmowie byli jego rodzice. Wrócą z pracy koło godziny siedemnastej, więc nie ma nawet na co liczyć, że magicznie się tu pojawią.

Po chwili czekania do salonu weszła ciotka. Usiadła obok Mikołaja, i odstawiła na stołek kawowy kubek z gorącą herbatą.

-Więc o czym chciałeś pogadać kochanie?- spytała i odkaszlnęła.

-Heh- westchnął i zaczął bawić się swoimi palcami- Musimy pogadać o Sylwestrze.

Cioci zszedł uśmiech z twarzy, a zaraz potem wzięła łyk gorącego napoju. Przełknęła go głośno i spojrzała na Mikołaja.

-Mam rozumieć że znowu chcesz się kłócić- odparła.

-Nie- odpowiedział krótko i oparł się o wezgłowie kanapy- Chce to na spokojnie wyjaśnić.-naprostował.

Ciocia nie odzywała się, i dalej wpatrywała się w Mikołaja. Nie wyglądała na zadowoloną z myślą że musi teraz słuchać jak Mikołaj rozmawia o jego narzeczonym.

-No więc mów- powiedziała i westchnęła.

-Zacznijmy od tego, że Sylwek nigdy nic mi nie zrobił, nie robi, i nigdy nie zrobi- powiedział Mikołaj, a zaraz po tym kobieta otworzyła usta aby coś powiedzieć- Poczekaj chwilę.

|Enemies to lovers| ~Konopskyy x Wardęga~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz