Cześć, nawet nie wiecie, jak dobrze znowu Was tutaj widzieć!
Przez ostatnie pół godziny walczyłam z Wattpadem, by dodać ten rozdział, dlatego teraz napiszę krótko: dobrej lektury! I trzymajmy kciuki, by w końcu się dodało 😭😭
Cienka nić porozumienia, którą udało nam się nawiązać, oplata mnie teraz wokół szyi, zacieśniając na niej swoje więzy. Mam wrażenie, że od kilkunastu godzin nie zaczerpnąłem prawdziwego oddechu, wciąż dławiąc się prawdą o przeszłości Maisie.
Wspomnienie jej zaczerwienionych oczu, drżącego głos i nerwowego zaciskania dłoni wciąż wydaje mi się tak żywe i prawdziwe, jakbyśmy ponownie zaleźli się na podłodze hotelowego korytarza, dzieląc się swoimi życiowymi traumami.
Przez resztę nocy ostatkiem sił powstrzymywałem się, by nie wpisać imienia i nazwiska tego skurwysyna w wyszukiwarkę. Chciałem móc na niego spojrzeć, po czym przesłać dane moim ludziom i złożyć mu niezapowiedzianą wizytę, gdziekolwiek by się teraz nie znajdował. Z największą przyjemnością powitałbym go tam kilkoma ciosami prosto w twarz, a następnie połamał tyle kości, ile tylko bym zdołał, nim straciłby przytomność. Być może nawet i to nie powstrzymałoby mnie przed dalszymi uderzeniami.
I gdy o poranku byłem zdecydowany, by to zrobić, opuszczając pokój z telefonem w dłoni, ciche przywitanie Maisie położyło kres moim wszystkim planom. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nieważne jak bardzo tamten gnój zasługuje na samosąd, Evans nigdy więcej nie powinna wiązać się z człowiekiem, który byłby zdolny do skatowania drugiej osoby. Jej bezpieczeństwo i miłość są ważniejsze od chęci wymierzenia sprawiedliwości, nawet największym parszywcom, którzy na to zasługują. Dlatego też, pod żadnym pozorem, nie może widzieć mnie kiedykolwiek na tyle wzburzonego, by przypomniały jej się chwile spędzone w małżeństwie. Nieważne, jak wiele będzie mnie to kosztować samokontroli, wiem, że dla niej jestem w stanie zapanować nad każdą rozsadzającą mnie emocją.
Nawet teraz, wciąż kipiąc od złości, staram się zapanować nad gwałtownymi ruchami. Z być może nienaturalnym spokojem otwieram drzwi od samochodu, okrążam go, po czym kładę dłoń na klamce pod stronie pasażera.
Nie wyobrażałem sobie, by móc pozwolić Maisie wrócić do domu komunikacją miejską, choć przez całą drogę na lotniskowy parking zapierała się, że da sobie radę. Oczywiście, że tak by było, ale nie wyklucza to możliwości, by przyjęła od kogoś pomocną dłoń, pozwalając się odciążyć w tak prostej sprawie.
W końcu nawet najwytrwalsze rycerki czasem potrzebują pomocy swojego giermka, a ja dla niej mogę stać się choćby i pieprzonym parobkiem.
– Dziękuję. – Stawia pierwszy krok na chodniku, poprawiając zsuwającą się z ramienia torebkę. Bez słowa kieruję się w stronę bagażnika, wyjmując jej niewielką walizkę i bezpiecznie odstawiają na ziemię.
Po raz pierwszy mam szansę zobaczyć kamienicę z czerwonej cegły, w której mieszka. Jest wysoka na cztery piętra i odrobinę zaniedbana, przypominając zabudowę biedniejszych dzielnic Chicago, z tą różnicą, że tutaj, w przeciwieństwie chociażby do Englewood, przy schodach nie kręcą się narkomani szukający dilera czy młode złodziejaszki, których najlepiej unikać szerokim łukiem.
– Dalej poradzę sobie radę sama – krzyczy za mną, gdy ruszam wprost do klatki schodowej.
Zatrzymuję się przy drzwiach, odkładając walizkę na schodek poniżej.
– Wpisz kod. – Całe szczęście, że chociaż domofon stanowi niewielkie zabezpieczenie przed potencjalnymi rabusiami.
Robię jej tyle miejsca, ile to możliwe na tej niewielkiej przestrzeni, a następnie odczekuję, aż mechanizm zamykający drzwi puści. Otwieram je szeroko, obrywając przy tym w ramię, ale i tak przyciskam się do nich jeszcze mocniej, by Maisie miała szansę wślizgnąć się do środka.
CZYTASZ
Strategia miłosna
RomanceMaisie Shepherd, trzydziestosześcioletnia ofiara przemocy domowej, zbyt długo wierzyła, że jest w stanie uratować swojego męża. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy Deacon podniósł rękę na ich maleńką córkę. Dziś - blisko dwa lata po ucieczce do Ch...