Czyje na górze (1)

113 17 97
                                    


ERNA

W jednym ze swoich dzienników matka napisała, że z każdym magiem trzeba obchodzić się jak z jajkiem. Zepsutym śmierdzącym jajkiem, które w każdej chwili może się stłuc, a pozbycie się odoru jest potem prawie niemożliwe. I to nie jest tak, że Erna zapomniała o tym. Po prostu nie była gotowa na zapach dymu i popiołu, który wypełnił jej nozdrza kiedy tylko weszła do sali. Ogień był jej częścią nawet bardziej niż krew, pióra, włosy czy mięśnie, wyczuwała jego echo razem z całym bólem jaki zadał. Może i strzygi były uśpione, ale to nie znaczyło, że ich ciała nie odbierały bólu. Czy cierpienie się nie liczyło jeśli ofiara nie była go świadoma? Odpowiedzi na to pytanie nie było w pamiętnikach matki.

Aron natychmiast wyczuł, że coś jest nie tak, mocniej złapał ją za ramię. Próbował ostrzec, ale wtedy cała ta duszona od dwóch dni wściekłość zalała Ernę falą gorąca. Naprawdę próbowała się opanować, ostatecznie wydawało jej się, że wymyśliła całkiem sensowny sposób na zapytanie całej tej nadętej zgrai co oni sobie myśleli. I jak to wszystko przeszło w pojedynek między Robertem a strzygą ku uciesze cholernych Twardowskich nie miała pojęcia. Wiedziała jednak, że to jej wina, Eryk jakoś ją ograł.

- To będzie ciekawe - mrugnęła Elżbieta. - Wiesz jak zacząć z przytupem.

- Grunt to zrobić wrażenie - mruknęła kwaśno Erna.

Była pewna, że Aron kazał topielicy i żmijowi pilnować, żeby broń boże już się do nikogo nie odzywała i nie podejmowała decyzji. Chaosu jak na jeden dzień wystarczy. Co prawda nie miała pojęcia kiedy mógłby to zrobić, bo zaraz po ogłoszeniu przerwy zniknął gdzieś razem z Robertem, niemniej nie takich rzeczy biesy już dokonywały. Przed chwilą jeszcze była przy nich Mira, ale zaraz odciągnęła ją na bok jakaś magiczka i teraz dyskutowały zawzięcie.

- Nie martw się, to nie jest czas Roberta - zapewnił cicho Vladan.

- Tia, on tak ciągle robi - dodała Elżbieta. - Nie wiem czy to poza czy testosteron, zazwyczaj kończy się na złamanym rogu, który nawiasem mówiąc szybko odrasta. Ma już całkiem niezłą kolekcję grawerowanych rogów do picia ułamanych z własnego łba.

Erna skrzywiła się nieznacznie, jakoś wcale nie czuła się pokrzepiona.

- W Łęczycach mówiło się, że rokiciątka nie są zbyt bystre.

- Och jestem pewna, że Boruta tak to widzi - stwierdziła kwaśno topielica. - Moim zdaniem to jest po prostu inny rodzaj sprytu.

- Echo - szepnął Vladan ostrzegawczym tonem. Elżbieta natychmiast wyprostowała plecy i rozejrzała się czujnie, jej wzrok zatrzymał się na osobie zbliżającej się do nich wolnym krokiem.

Erna rozpaczliwie sięgnęła pamięcią do tego co Boruta mówił na temat Echa Nieznanego. Jest stare i chociaż jego moc nie manifestuje się w agresywny sposób lepiej go nie lekceważyć. Z wyglądu wydało się urocze, może dlatego że czerwono-fioletowy płaszcz i kapelusz przywodziły jej na myśl przyjemny chaos, było też coś w bladej twarzy, wielkich łagodnych oczach co przyciągało uwagę, choć Ernie wydawało się trudne do zdefiniowania.

Echo zatrzymało się przy nich i uśmiechnęło łagodnie.

- Pada - stwierdziło.

Erna podejrzewała, że wszyscy troje mieli teraz identyczne zdziwienie wymalowane na twarzach. Co to właściwie miało znaczyć? Stali w korytarzu, bez okien, głęboko w zamku, tak że nie sposób było nawet marzyć o odgłosach z zewnątrz.

- Tak... pani Wisła, tak jak większość mieszkańców jej domeny, nie jest wielką fanką czystego dziennego nieba - odparła Elżbieta.

Dopiero teraz dotarło do Erny, że faktycznie, było już po świcie.

Magowie robią, co chcąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz