Świat by się skończył gdyby sprawy rodzinne były proste

97 14 169
                                    

HALSZKA

- Wiesz, że sama jesteś sobie tak naprawdę winna? - rzuciła Helena kiedy tylko opuściły mury Dworu Wiatrów, wkraczając na żwirową ścieżkę do Ogrodów. Poranki w Leśnej Pustelni nadchodziły później niż na zewnątrz ich opiekuńcza Wiła lubiła długie noce, dlatego koło siódmej rano niebo wciąż było ciężkie od intensywnych kolorów świtu.

„O co tym razem chodzi?" Halszka wywróciła oczami.

„Jej zależy, w przeciwieństwie do ciebie" - odparł ponuro Asklepios, świnek dreptał obok kołysząc rudym, nastroszonym od rozetek kuperkiem - „Dlatego w końcu do czegoś dojdzie, a my będziemy kiblować jako czwórki póki Leon nie przejmie źródła. Chyba, że jego też wkurzysz."

- Wiesz, że mama całkiem dobrze umie sama bronić swojego honoru, prawda?

Helena westchnęła cicho.

- Naprawdę musisz rzucać jej wyzwanie na każdym kroku?

Halszka zacisnęła usta.

- Nie będę siedziała cicho - odparła, po czym dodała. - Z resztą nie widzę żebyś ty ssała dwie matki pokorny cielaczku.

„Tylko dlatego, że ciągle traktują was jak jedno. A ona uparcie nie chce cię porzucić. Mogłabyś to czasem docenić."

Halszka odwróciła się do bliźniaczki, Helena patrzyła na nią łagodnie, ale z pewnym zmartwieniem w oczach.

- Masz plany odnośnie tej Borutówny, prawda?

Halszka westchnęła. Jeśli mam rację to wcale nie jest żadna Borutówna.

- Tak jakby.

Rozmowa urwała się, ponieważ właśnie stanęły przed ogrodową bramą, zza której już dobiegały ich śmiechy dzieciarni. Żłobek zawsze był w dobrym nastroju kiedy któremuś z nich się udało. Halszka jeszcze to pamiętała, nadzieję, wiarę że oni również zostaną wielkimi i potężnymi magami kiedy nadejdzie czas. Zwłaszcza dla nastolatków to była ulga, tydzień-dwa kiedy nie myślałeś o tym, że masz takie szanse jak przy rzucie monetą. Orzeł czy reszka? Przeżyjesz czy nie?

Minęły fontannę, kierując się do małego, białego pałacyku otoczonego szklarniami na egzotyczne rośliny. W drzwiach minęły Gniewichę i Modlibogę, dwie najstarsze mamuny, jak zwykłe lamentujące głośno, że oto jeden z ich pisklaków opuszcza gniazdo. Halszka wiedziała, że to było przedstawienie, część rytuału przejścia. Rozpacz zielonowłosych boginek naprawdę była cicha, jak szeleszcząca pieśń brzozowych witek, kiedy musiały pochować tych, którym się nie udawało.

Okazało się, że bliźniaczki były tym razem ostatnie. Nawet zwykle nieobecny duchem Walenty zdołał zjawić się chwilę wcześniej, zapewne zadbała o to Eufrozyna, która teraz z poważną miną nadzorowała szykujący się orszak. Sofi żegnała się z dzieciakami, ściskała mocno o trzy lata młodszą siostrę Zuzę. Całe swoje dotychczasowe życie spakowała do jednej walizki, którą złapał Witold.

Samo wyprowadzenie miało dużo mniejszą rangę niż uczta poprzedniego dnia, utarło się, że uczestniczyła w nim głównie najbliższa rodzina i młodsi magowie. Więc na czele pochodu szła Eufrozyna, za nią Ksawery i Józef po obu stronach Sofie, dalej reszta młodych Kunowskich a na samym końcu bliźniaczki wraz z Walerią. Żegnani przez dzieciaki i mamuny ruszyli wolno do Wieży Zegarów.

Cała afera z łączeniem Mazowieckich i Kunowskich tak naprawdę zaczęła się jeszcze na długo przed narodzinami bliźniaczek, kiedy to na bydgoskim balu z okazji przesilenia zimowego Józef Mazowiecki poznał Ksawerego Kunowskiego. Podobno gorący romans wybuchł od razu i przebiegał na oczach całego magicznego towarzystwa przez prawie pięćdziesiąt lat zanim Józef zaczął rozmawiać z Marzeną o tym, że chciałby poślubić kochanka. Mazowiecka nie miała nic przeciwko temu, Kunowscy byli szanowanym rodem od piętnastego wieku władającym Leszczycą, potężną siedzibą skupioną wokół źródła w wodach jeziora Sławianowskiego Wielkiego. Sam Ksawery był najmłodszym synem aktualnej głowy rodu, szóstką, hydromagiem i nie można mu było niczego zarzucić. Niemniej Marzena miała jeden warunek, oczekiwała od członków rodu dzieci, a ta para biologicznie ich mieć nie mogła. Dlatego poprosiła żeby Józef najpierw zrealizował kilka kontraktów, jak już będą mieli w żłobku czwórkę dzieci z jego krwi ona natychmiast zajmie się negocjowaniem umowy małżeńskiej. Czworo potomków, przy spodziewanej pięćdziesięcioprocentowej przeżywalności dawało gwarancję wymiany pokoleniowej.

Magowie robią, co chcąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz