ERNA
Dzięki notatkom, jakie Kordian i Ludwika wydobyli z wieży Maurycego Twardowskiego, udało się przyporządkować strzygom imiona. Tą, którą Erna odesłała, okazała się Renata. Do Mazowieckich na testy poleciały Roberta i Roksana. W lochu zostały Ruta i Roma, zaś gdzieś na wolności szalały Regina, Róża, Rozalia, Rachela i Rita.
Jak dotąd, próby przesłuchań zakończyły się źle. Roma całkowicie odmawiała współpracy, w swojej małej ciasnej celi waliła w bólu głową w ścianę, rozbijając sobie czaszkę przynajmniej raz dziennie. Po dwóch dniach Erna poprosiła, żeby Vladan pogrążył i tę strzygę we śnie. Zwyczajnie nie mogła już na to patrzeć. Chyba zyskali tym kilka punktów u Ruty, bo ta przestała na nich syczeć, kiedy tylko się pojawiali. Ta strzyga swój ból znosiła spokojniej, była bierna, apatyczna i chyba próbowała się zagłodzić, bo nie przyjmowała przyniesionej esencji. Dlatego wszyscy byli zaskoczeni kiedy dobrze zareagowała na Leona Mazowieckiego. Podobno przypominał jej syna, Romeczka, który zginął w wypadku na motorze jakieś trzydzieści lat temu. Mag zobaczył szansę, poprosił, żeby mu i tym synu opowiedziała i od tego czasu z zadziwiającą cierpliwością przychodził i słuchał. Głównie o Romku, dorastaniu na wsi bez matki w czasach tuż po wojnie, kiedy świat był dziki i praktycznie nie istniało jeszcze prawo. Tyle im streszczał, kiedy wychodził z lochu. Teraz jednak chyba chciał, żeby sami posłuchali.
Więc schodzili po krętych schodkach i Erna zachodziła w głowę, jak Robert, takie bydle dwa i pół metra, a w barach prawie tak szeroki jak korytarz, mógł stąpać tak cicho.
Już z połowy klatki schodowej słyszeli zmęczony, monotonny głos Ruty:
— I tak wreszcie poznałam moją matkę, po dwudziestu pięciu latach życia — zaśmiała się sucho. — A właściwie to po życiu. Bo stałam właśnie na szpitalnym korytarzu cała w nie swojej krwi. Nie wiem, ile osób zabiłam, na pewno dwie pielęgniarki i lekarkę... ta druga może przeżyła. Byłam głodna, tak strasznie głodna, te cholerne zęby... nawet mówić w nich na początku nie umiałam, prawie sobie własne wargi poszatkowałam...
— Zabrała cię stamtąd? — Głos Leona Twardowskiego był łagodny, życzliwy.
— Tak... Ona i Mistrz po mnie przyszli.
Robert zwolnił i teraz razem Erną skupili się na cichym poruszaniu w stronę cel.
— Maurycy?
— A kto inny, chłopcze? Uspokoił mnie wtedy, bo ja sama nie umiałam tego zrobić.
— Jak?
— Rozkazem.
Erna aż się prawie potknęła, Robert musiał ją złapać, bo zaraz by się razem zwalili ze schodów wprost na biedną Sonję, która siedziała tam i łypała na nich ciemnymi oczami.
— Ale wy jeszcze... — Leon też wydawał się zagubiony.
Ruta zaśmiała się cicho, był to złowieszczy, nieludzki dźwięk.
— Już. Na tym polega cały dowcip. One nas sprzedały. Moja matka i ciotka zawarły z nim pakt. Projekt Rache, zemsta, tak na to mówiły. Mistrz dał im zemstę... a teraz my byłyśmy winne zemstę jemu.
Erna zacisnęła pięści i zamknęła oczy, bo przez chwilę bała się, że zaraz wybuchnie. Więc one nawet nie miały wyboru. Przynajmniej większość z nich.
— Rodowa klątwa?
— Aha... jeden z łatwiejszych sposobów na stworzenie strzygi — stwierdziła Ruta głosem wyzutym z emocji.
— Słuchaj... ja wiem, że jesteś gorąca... ale ja lubię moje włosy i brwi. — Robert szepnął jej prosto do ucha.
Dopiero teraz zauważyła, że jej włosy zmieniły się w srebrne płomienie. Zgasiła je. W złości zdzieliła biesa łokciem pod żebrami i ruszyła dalej w dół schodów.
CZYTASZ
Magowie robią, co chcą
HorrorZapraszam na drugą stronę lustra, do świata pełnego strzyg, biesów i innych, znanych nam upiorów. Powieść urban-fantasy z motywami słowiańskimi, z morderstwem w tle i poszukiwaniami sprawcy. A tak naprawdę? Politycznymi rozgrywkami między potężnymi...