To, co się stało w lochu, zostaje w lochu (3)

54 14 112
                                    

ERNA

Dzięki notatkom, jakie Kordian i Ludwika wydobyli z wieży Maurycego Twardowskiego, udało się przyporządkować strzygom imiona. Tą, którą Erna odesłała, okazała się Renata. Do Mazowieckich na testy poleciały Roberta i Roksana. W lochu zostały Ruta i Roma, zaś gdzieś na wolności szalały Regina, Róża, Rozalia, Rachela i Rita.

Jak dotąd, próby przesłuchań zakończyły się źle. Roma całkowicie odmawiała współpracy, w swojej małej ciasnej celi waliła w bólu głową w ścianę, rozbijając sobie czaszkę przynajmniej raz dziennie. Po dwóch dniach Erna poprosiła, żeby Vladan pogrążył i tę strzygę we śnie. Zwyczajnie nie mogła już na to patrzeć. Chyba zyskali tym kilka punktów u Ruty, bo ta przestała na nich syczeć, kiedy tylko się pojawiali. Ta strzyga swój ból znosiła spokojniej, była bierna, apatyczna i chyba próbowała się zagłodzić, bo nie przyjmowała przyniesionej esencji. Dlatego wszyscy byli zaskoczeni kiedy dobrze zareagowała na Leona Mazowieckiego. Podobno przypominał jej syna, Romeczka, który zginął w wypadku na motorze jakieś trzydzieści lat temu. Mag zobaczył szansę, poprosił, żeby mu i tym synu opowiedziała i od tego czasu z zadziwiającą cierpliwością przychodził i słuchał. Głównie o Romku, dorastaniu na wsi bez matki w czasach tuż po wojnie, kiedy świat był dziki i praktycznie nie istniało jeszcze prawo. Tyle im streszczał, kiedy wychodził z lochu. Teraz jednak chyba chciał, żeby sami posłuchali.

Więc schodzili po krętych schodkach i Erna zachodziła w głowę, jak Robert, takie bydle dwa i pół metra, a w barach prawie tak szeroki jak korytarz, mógł stąpać tak cicho.

Już z połowy klatki schodowej słyszeli zmęczony, monotonny głos Ruty:

— I tak wreszcie poznałam moją matkę, po dwudziestu pięciu latach życia — zaśmiała się sucho. — A właściwie to po życiu. Bo stałam właśnie na szpitalnym korytarzu cała w nie swojej krwi. Nie wiem, ile osób zabiłam, na pewno dwie pielęgniarki i lekarkę... ta druga może przeżyła. Byłam głodna, tak strasznie głodna, te cholerne zęby... nawet mówić w nich na początku nie umiałam, prawie sobie własne wargi poszatkowałam...

— Zabrała cię stamtąd? — Głos Leona Twardowskiego był łagodny, życzliwy.

— Tak... Ona i Mistrz po mnie przyszli.

Robert zwolnił i teraz razem Erną skupili się na cichym poruszaniu w stronę cel.

— Maurycy?

— A kto inny, chłopcze? Uspokoił mnie wtedy, bo ja sama nie umiałam tego zrobić.

— Jak?

— Rozkazem.

Erna aż się prawie potknęła, Robert musiał ją złapać, bo zaraz by się razem zwalili ze schodów wprost na biedną Sonję, która siedziała tam i łypała na nich ciemnymi oczami.

— Ale wy jeszcze... — Leon też wydawał się zagubiony.

Ruta zaśmiała się cicho, był to złowieszczy, nieludzki dźwięk.

— Już. Na tym polega cały dowcip. One nas sprzedały. Moja matka i ciotka zawarły z nim pakt. Projekt Rache, zemsta, tak na to mówiły. Mistrz dał im zemstę... a teraz my byłyśmy winne zemstę jemu.

Erna zacisnęła pięści i zamknęła oczy, bo przez chwilę bała się, że zaraz wybuchnie. Więc one nawet nie miały wyboru. Przynajmniej większość z nich.

— Rodowa klątwa?

— Aha... jeden z łatwiejszych sposobów na stworzenie strzygi — stwierdziła Ruta głosem wyzutym z emocji.

— Słuchaj... ja wiem, że jesteś gorąca... ale ja lubię moje włosy i brwi. — Robert szepnął jej prosto do ucha.

Dopiero teraz zauważyła, że jej włosy zmieniły się w srebrne płomienie. Zgasiła je. W złości zdzieliła biesa łokciem pod żebrami i ruszyła dalej w dół schodów.

Magowie robią, co chcąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz