Rozdział 42

35 1 0
                                    

Neil

Już lata temu musiałem przyzwyczaić się do tego, że wszystko może zmienić się w każdej sekundzie. W jednej chwili może wydawać mi się, że jestem królem życia, siedzieć w pubie, palić papierosa i wydurniać się ze znajomymi, a w drugiej chwili mogę leżeć martwy na podłodze, w kałuży własnej krwi. Zawsze pamiętałem o tym, że nawet jeśli wszystko się spieprzy, może być jeszcze gorzej, choćby kończyły się już na to wszelkie możliwości.

Tak było i tym razem.

Byłem przygotowany na to, że Vance może wyskoczyć w każdym momencie i nie pozostawić mi wyboru. Przemyślałem sobie wcześniej kilka planów, choć wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem, który również ma wiele asów w rękawie. Chociażby to, że wyśledził mój zamiar odesłania Angie do Bordeaux i to, że zadzwonił na jej numer, kiedy akurat byliśmy w jej mieszkaniu, oznaczało, że deptał mi po piętach.

Ryzykowałem wiele, ale w tej sytuacji pozostało mi wierzyć, że ten skurwiel nabierze się na to, że jestem głupszy niż w rzeczywistości.

Zjawiłem się pod podany przez niego adres. Sam, tak jak żądał. Pozornie sam.

Budynek na pierwszy rzut oka niczym nie różnił się od willi, w jakiej mieszkał mój ojciec. W przeciwieństwie do miejsc, które zwykle tacy jak my wybierali do załatwiania swoich brudnych interesów, to wyglądało na pierwszy rzut oka tak, jakby na co dzień toczyło się w nim normalne życie. Było tylko nieco na uboczu, chronione ozdobnym, ale całkiem wysokim murem oraz zasłonięte przez rząd pokaźnych rozmiarem drzew iglastych. To wszystko musiało stać się własnością Vance'a dość niedawno. Gdyby był tu od trochę dłuższego czasu, dowiedziałbym się o tym.

Tak jak się spodziewałem, przy wejściu przywitali mnie ochroniarze Vance'a, którzy dokładnie mnie przeszukali i skonfiskowali mi broń. Doskonale wiedziałem, że mi ją zabierze, dlatego i tak mógłbym ją zostawić, ale chciałem uśpić jego czujność. Poza tym zawsze nieco raźniej jest mieć świadomość, że moja spluwa jest gdzieś niedaleko mnie, nawet jeśli obecnie jest dla mnie niedostępna.

Gdy prowadzono mnie do gabinetu Vance'a, czułem się co najmniej tak, jakbym miał zaraz odbyć audiencję u króla, którego za jakiś czas mam zamiar zgładzić podczas wyjątkowo krwawej rewolucji. Przewidywałem, że walka z samym sobą, gdy ujrzę jego zakazaną facjatę, będzie czymś arcytrudnym, zwłaszcza, kiedy powracał do mnie obraz umęczonej Angeliny, która resztką sił była w stanie unieść powieki i na mnie spojrzeć. Musiałem naprawdę się pilnować, by nie wyskoczyć do niego z zamiarem uduszenia go gołymi rękami. Musiałem trzymać nerwy na wodzy i nie dać się sprowokować. Tylko tak byłem w stanie wygrać z nim w jego grze.

Gabinet był kwadratowym, ponurym pomieszczeniem, które skojarzyło mi się z pokojami terapeutów, które pokazywano w przeróżnych thrillerach. Niekiedy okazywało się, że taki terapeuta jest większym wariatem niż jego pacjent, co miało również swoje odniesienie w mojej sytuacji.

- Wiedziałem, że masz jeszcze resztki rozsądku, Devin.

Głos Vance'a był wypełniony jawną kpiną, lecz nie to, a jego pełen wyższości uśmieszek najbardziej podziałał mi na nerwy. Tym razem, stojąc twarzą w twarz z moim największym wrogiem, zgromadziły się we mnie zupełnie inne uczucia niż poprzednio. Oprócz czystej nienawiści tkwiło we mnie coś, czego nie umiałem nawet nazwać, ale było to jak toksyczna żółć, która zżerała mnie od środka. O ile wcześniej ktoś taki jak Leon Vance oprócz pogardy potrafił czasem wzbudzić we mnie cień respektu, tak teraz, gdy napotkałem jego mętne, bezduszne spojrzenie, pałałem kompletną odrazą.

- Stwierdziłem, że muszę przyznać ci rację. Czas wreszcie skończyć tę zabawę. - oznajmiłem chłodno. Kącik ust Vance'a lekko drgnął, jakby moje słowa wybornie go rozbawiły. Postanowiłem brnąć dalej. - Mogłeś tylko wybrać inny sposób, by do mnie dotrzeć. Nie musiałeś wysyłać swoich ludzi na mojego przyjaciela ani porywać i znęcać się nad moją kobietą. Przez to postanowiłem, że będę znacznie mniej skłonny do negocjacji.

The SinnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz