Mam głęboki sen. Jednak szybko się budzę.
Muzyka skończyła się. Jednak nie czuje już tej złości.
Zaczynam zastanawiać się gdzie jestem. Jedyne co wiem to to, że siedzę na czymś miękkim i ciepłym. Promyk światła przebija się przez ciemność. Spoglądam w górę. Coś się nade mną otwiera. Postanawiam się wychylić. Co widzę? Dzieci.
Czuję się jak obserwator.
Pytanie tylko co mam robić?
Prostuję się. Nogi mam jak z waty. Nie wiem czemu...
I nagle dzieci krzyczą wesoło na mój widok.
Dalej nie wiem o co chodzi.
Proszą mnie o jakieś prezenty. Obracam się za siebie. Widzę pluszaki w kupce położone. Więc im daję to co mam pod ręką. Odbiegają szczęśliwe. Cały ten tłumik wybiega. Zamykają drzwi.
Szczerze odetchnąłem z ulgą.
Uwierz, ale ja na prawdę nie wiem co się dzieje.
I... nie tak wyobrażałem sobie ten drugi świat żebym miał zgrywać jakiegoś św. Mikołaja.
Czy ja w ogóle im go przypo... Zaraz zaraz.
Moje ciało jest zmasakrowane więc czym ja jestem?!
Chcę znaleźć jakiekolwiek lustro. Wychodzę z tego pudła, w którym się znalazłem.
I teraz się zorientowałem, że nie mam stóp. Ale nieważne.
Oczywiście przy pierwszych "krokach" wywalam się na posadzkę. I mam okazję się zobaczyć. Mam maskę... sztucznego uśmiechu... I symbol łez... wszystko to co Vincent wyrył mi na twarzy... Przypominam to coś, co widziałem będąc w tamtym pokoju z ekranem.
I... o kurde.
No nie no to powinno być pominięte. I w ogóle wycięte z mojego życia zupełnie. Nie wiem kto był tak mądry żeby wpierniczyć na tą masko- twarz odwzorowanie rumieńców.
Spoglądam w swoje oczy. To jest czerń bez dna.
Chcę się podnieść.
Spostrzegam, że mam strasznie dziwne ręce. Mam trzy stanowczo za długie palce u nich. Kilka pasków na nich. Podobnie na nogach ino tam już w ogóle jakby mi ktoś stopy obciął.
Odnoszę wrażenie, że lewituję, gdy w końcu powstaję.
Wyglądam strasznie. Jak na jakąś atrakcje dla dzieci to cholernie strasznie.
Ale już chyba wolę takie pamiątki po mojej śmierci aniżeli krwawe, stare już oblicze.
To z czego wyszedłem jest najzwyczajniejszym w świecie pudłem. Hmm to jest taki mój nowy dom... Heh...
Zbliżam się do drzwi.
W moich myślach rodzi się pytanie: wyjść czy nie wyjść?
Po chwili wahania swoimi dziwnymi łapami otwieram je. Widzę długi korytarz. Dzieci kursują w tą i we w tą.
I widząc ich radość, że mnie spotkały itd, rodzice robią mi i ich pociechom pamiątkowe zdjęcia. Ech to na prawdę fajne.
Ale wiadomo, że chcę "pozwiedzać".
Wydaje mi się, że znam to miejsce.
Wchodzę do takiej głównej sali i zamieram. To jest "Freddy Fazbear's Pizza". Nie...
Czuję złość, wręcz nienawiść.Nie do samej placówki. Ino do całego personelu.
I zgadnij kogo widzę w dali?
Mój były prześladowca przychodzi do pracy.
Gdybym mógł zabiłbym go od razu, bez wahania, podobnie jak on mnie. Będę mógł się zemścić. Nie zauważa mnie.
Leci do szatni i wraca.
A ja zaczynam chodzić między ludźmi, żeby nie pomyśleli tam, że jestem popsuty.
Nie, nie wtapiam się w tłum. No sory ale przy ponad 2 metrach wzrostu? Ech...
A za mną leci muzyka i dzieci. To akurat jest jeden z najlepszych momentów jakie znam.
Ale im bliżej NIEGO tym większa furia ogarnia mnie w środku.Po całym dniu ( za dobre sprawowanie) mogę sobie pochodzić jeszcze po pizzeri.
Słyszę rozmowę.
- Widziałeś tego robota? - pyta nieznany mi ktoś za drzwiami.
- Oczywiście- to już mówi ON.
- I co sądzisz?
- Nic. Dziwny jest... Kogoś mi przypomina...- słyszę, że drzwi się otwierają.
Chowam się za nimi. Wychodzi Vincent.
- Nie to nie możliwe...- mówi sam do siebie.
A ja śmieję się w myślach. Będąc tym robotem napędzę mu stracha. Rola się zmieni. W końcu jakaś sprawiedliwość. Tym razem ja będę górą.
Po chwili odchodzę w swoją, przeciwną stronę.
Gdy tak idę nachodzi mnie pewna refleksja.
Zastanawiam się czy mogę mówić tak jak człowiek.
Próbuję i udaje się.
Mam bardzo melodyjny głos. Jednak bardzo podobny do starego, wręcz taki sam z tą nutką melodyjności.
Ale ważne, że będę mógł się porozumiewać. Ino pytanie z kim? Chyba tylko z dziećmi.***
Kolejny dzień nadchodzi.
Nie zaczynam "pracy" z samego rana. To tylko dotyczy strażników.
Personel przygotowuje kolejną imprezę (wnioskuję to po odgłosach).
A ja siedzę sobie w moim pudełku. Dopiero za 2 godziny mam wyjść. Jednak zaczyna mi się nudzić po minięciu godziny. Postanawiam wyjść.
Trwa próba innych animatroników.
Najlepiej wziąłbym krzesło i usiadł jako taka jednoosobowa widownia. Ale to by wyglądało zbyt "dziwnie" jak na "robota". Plus minus istnieje możliwość, że krzesło by się załamało.
Wszyscy są pochłonięci pracą.
Nagle widzę jak policja wpada do środka. Czyli chyba nici z imprezy.
Przylatuje szef pizzeri. Zaczyna się szum. Słyszę jak mówią, iż mają nakaz przesłuchania całego personelu, który był obecny w pracy, gdy zginąłem.
W tym układzie reszta z nich dostała wolne, ja i inne animatroniki też. Fajnie nie?
W trakcie przesłuchania będę mógł powęszyć trochę i znaleźć jakieś dowody, o ile w ogóle coś z nich zostało. Holender wie... Może na coś trafię i im podrzucę (policji).
Z tego co wiem każdy ma szatnię ze strażników. Tam zostawiają swoje rzeczy itd. Niektórych nawet do domu nie zabierają.
Budzi się we mnie nadzieja.
W końcu jestem najmniej podejrzaną rzeczą w tym miejscu włącznie z resztą miśków.
Przynajmniej dla większości, która najprawdopodobniej uważa mnie za głupiego robota.
Cudem udaje mi się wykraść kluczyki do szafki Vincenta, w trakcie gdy ludzie czekają sobie w kolejce do przesłuchania. Potem już idzie gładko. Ino pech chciał, że nie znalazłem praktycznie nic. Żadnego śladu. Liczyłem chociażby na nóż. Ale nieee... Cwaniak nosi wszystko przy sobie.
Jestem rozczarowany.
Wpadłem na pomysł żeby podrzucić im kartkę z dopiskiem, żeby zabrali wszystkim strażnikom całą broń.
Moimi koślawymi łapkami wypisuję drukowanymi tą informację.
W trakcie przerwy w przesłuchaniu, kiedy tłum pod drzwiami się rozchodzi i gdy niebiescy opuszczają za potrzebą pokój, wkradam się i rozkładam im na biurku moją wiadomość.
Potem pozostaje czekać i krążyć dalej niewinnie po placówce.
Przez dłuższy czas nie biorą następnych ludzi do przesłuchania.
Nagle sobie od tak wychodzą. Szepcą coś kierownikowi pizzeri na ucho.
Po chwili mówi jeden z nich na głos:
- Cała broń strażników zostanie teraz skonfiskowana i zabrana do badań laboratoryjnych.
Wtedy dwóch pozostałych podchodzi do strażników i zabierają im całe ich wyposażenie poza latarkami i kajdankami.
Ja stoję z boku i obserwując, czekam na moment, aż zabiorą nóż Vincentowi. Ale co się okazuje ku mojej rozpaczy? Noża nie ma...
"Ech nic tu po mnie"-odchodzę mocno przygnębiony. Już myślałem, że uda mi się go wkopać.***
Kilka dni potem okazuje się, że istnieje kilka osób, które podejrzewają.
Jednak wśród nich nie ma GO.
Na kilometr czuję tą satysfakcję, która od NIEGO bije w widoczny tylko dla mnie sposób. To tylko rozpala moją złość. Jednak wiem, że nie mogę się ujawnić ani dawać MU powodów do podejrzeń. Pizzeria, mimo braku jakiejkolwiek broni u ochrony, pracuje wciąż na pełnych obrotach. Dzieci przychodzą i odchodzą. Przez moment mogę zapomnieć o tym, jak bardzo chcę się zemścić.
Jest 17.50 kiedy widzę znajomą twarzyczkę.
Wśród dzieci widzę małą Dianę, siostrę Lili. Daję jej pluszowego misia.
Jednak ona nie odchodzi tak jak pozostałe dzieci. Przygląda mi się.
Zwracam się bardzo sztucznie do niej:
- Coś się stało dziewczynko?
Ona tylko podskakuje z radości i krzyczy moje prawdziwe imię.
Domyślam się, że poznała mnie po głosie.
Reszta dzieci nie wie o co chodzi za bardzo, więc żeby nie było wychodzę ze swojego pudełka i mówię do nich:
- Zaczekajcie tu. Zaraz wracam.
Potem biorę Dianę za rękę i wypatruję jej rodziców. Jednak ich nie widzę.
W zamian jest Lili.
Niestety muszę mieć swój rozum. Gdybym go nie miał, pewnie zostałbym, aby z nią pogadać.
Diana z iskierkami w oczach wyrywa mi się spod ręki, gdy jesteśmy dostatecznie blisko jej siostry. Podbiega do niej w podskokach z misiem w ręce.
I mówi:
- Lili, Lili! Patrz kogo znalasłam! Tim jeśt tutaj. Cały czas.- mówi wskazując na mnie.
- Diana uspokój się. Tim nie wróci.
- Ale dlacego?
- Bo nie może. A teraz chodź, wracamy do domu- Lili wstaje, chwyta za rękę Dianę, mija mnie, patrząc mi przez chwilę w oczy, szybko obraca głowę w stronę siostry- Widzę, że dostałaś fajnego misia. Jak mu dasz na imię?
- Hmm... Timmy- mówi ze śmiechem.
Obie zmierzają w kierunku wyjścia.
Ja zaś do swojego pokoju z pudłem. Jestem mocno zamyślony, czego w trakcie mojej "pracy" na szczęście nie widać.
CZYTASZ
Just Save Them /FNAF
FanfictionTim Waterson- nastolatek z depresją i bliznami na rękach. ON- psychopata, który nigdy się nie zawahał. Wieczni wrogowie- wieczna walka.