W sumie spędzam bardzo dużo czasu z Lessem ostatnio.
Przyznam, że całkiem fajnie mi się z nim gada.
Obydwoje jesteśmy wyłączeni z życia pizzeri więc ten czas spędzamy razem.
Chociaż czasami mam wrażenie, że na za dużo sobie pozwala.
Moje przerażenie względem zabicia człowieka powoli mija.
Tej nocy przybywa jakiś nowy strażnik... Tak tak.
Wszyscy zgodnie postanawiamy, że go odwiedzimy po prostu.
I to grupowo. Modlimy się, żeby tylko nie czuć tej fali złości.
Strażnik nocny zaczyna zmianę równo o północy.
Więc z tej okazji ruszamy wszyscy dupy w kierunku biura nie jako animatrony a jako duchy.
Znaczy nie wyglądamy jakoś strasznie, w końcu wyglądamy wszyscy jak młodzież (buuuu już się nie wyróżniam aż tak).
Po drodze wszyscy mi się wypytują o fioletowe paski na mojej bladej twarzyczce.
Więc im tłumaczę szybko o co z nimi chodzi.
Nagle doznajemy olśnienia.
Lepiej żebyśmy się grupowo nie pojawili.
Kogo wyznaczono na pójście jako reprezentacja duchów tej pizzeri?
Oczywiście mnie.
Powiedzieli, że w razie gdybym chciał mu coś zrobić (Czyt. Strażnikowi), spróbują mnie odciągnąć od niego, przy czym jest duże ryzyko, że im też nerwy puszczą i kolejna osoba będzie naszą ofiarą.
Tak więc zostali na korytarzu.
Biorę 2 wdechy i idę przed siebie.
Wystawiam swój łeb zza drzwi.
Strażnik nie sprawdza ani kamer.
Jest zajęty czytaniem gazety i popijaniem kawy.
Nie czuję złości na jego widok więc jest chyba dobrze.
- Heeeeeeeeeeejjj! - mówię do niego.
On ze swojej wygodnej pozycji nóg na biurku spada z krzesła a kubek z kawą ląduje magicznym sposobem na jego głowie. Wybucham śmiechem.
Cała reszta pojawia się obok mnie.
Patrzą to na mnie to na strażnika i też wybuchają śmiechem.
- Ejjj. Przestańcie- mówi strażnik pod nosem.
Powstaje i leci do łazienki mijając i ignorując nas.
A my lecimy takim fajnym mini tłumem za nim.
Zmywa tą kawę jako tako z twarzy i włosów i leci z powrotem do biura.
To my też za nim.
Siada znowu i kontynuuje czytanie.
W tym czasie mówię reszcie najzwyczajniej w świecie żeby się zmyli.
Już nie wychylam się zza drzwi. Po prostu staję na przeciwko niego i mu wyrywam gazetę z rąk.
- Słuchaj musimy pogadać- mówię spokojnie.
- Dobra to pozwolisz że ja zacznę. CO WY TU ROBICIE? W domach powinniście być i spać a nie zarywać noce.
Ja w tym czasie zajmuję sobie miejsce na przeciwko niego na biurku.
Na jego pytanie na mojej twarzy pojawia się lekki uśmieszek.
- No niestety, ale nie mamy po co i jak wracać mimo, że bardzo byśmy chcieli.
- Dobra dobra, nie wykręcaj się. Ja znam te pomysły młodzieży i to nie od dziś.
Trochę mnie to zirytowało. Chwytam go za krawat i przyciągam bliżej siebie:
- Lepiej uważaj, bo gdyby nie to, że nie wywołujesz w nas złości już dawno temu byś nie żył... Puszczam go. On widać się wystraszył lekko.
- Pamiętaj, do czasu zemsty nie znikniemy stąd. Jesteś na nas skazany. Na duchy- ofiary.
Mężczyzna wybucha śmiechem:
- Taaaa jasne! Jeszcze powiedz, że przenikasz przez ścianę... Mhm bo ci uwierzę.
- Nie wierzysz to patrz.
Nie mam zamiaru przeniknąć przez przedmioty.
Po prostu biorę swoją rękę oraz jego.
Można powiedzieć, że dla napędzenia mu strachu tak jakby wkładam swoją do środka.
Gościu momentalnie blednie.
- Czy jestem w ukrytej kamerze? - pyta przełykając głośno ślinę.
- Nie... Weź wyluzuj- wyciągam swoją tak na szybkiego żeby nie pomyślał że chwycę za kość lub żyły i mu je wyrwę.
Zresztą domyślam się, że to nie komfortowe co najmniej.
Widać od razu, że jest strachliwy.
Blady, szczupły, a zarazem wysoki, z brązowymi, lekko kręconymi włosami przypominającego studencika- kujona. Tacy za życia mnie trochę denerwowali.
Jednak on ma coś innego w sobie. Tyle dobrze.
Czytam sobie jego imię na identyfikatorze.
- Miło poznać Jeremy- mówię z lekkim uśmiechem- Jestem Tim.
Zaraz pojawia się odwzajemnienie tego uśmiechu. Od razu atmosfera robi się lżejsza.
- A więc co? Jestem na was skazany?
- Tak. Tak samo my na ciebie. Ale myślę, że się dogadamy. Wiesz twój poprzednik skończył źle...
- W sensie?
- Nie panując nad sobą skręciłem mu kark, mimo że najpierw chciałem mu pomóc- wzruszam ramionami z postawą taką jakby mój czyn był normalny.
-...- cisza.
Od razu się zaczyna bać na moje słowa.
Zeskakuję z biurka i staję obok mówiąc:
- Nie martw się, ciebie to nie czeka raczej na 99% biorąc pod uwagę chociażby to, że reszta z moim zakazem nie tknie cię palcem a ja po prostu nie chcę nikogo krzywdzić.
- Ok- przytakuje niepewnie, po czym drżącymi rękoma sięga po tablet z biurka, który dopiero teraz zauważam.
Staję za nim i nachylam się z zapytaniem:
- Co tu masz?
- Monitoring cały na widoku. Z tego co wiem wcześniej te telewizory służyły za to, no nie?
- Tak, tak było... Ech a już myślałem, że przyniosłeś jakąś grę ze sobą czy coś- mówię markotnie.
- Ta jasne- mówi z uśmiechem odkładając tablet- Mam pilnować animatroników a nie się bawić.
- No czyli pilnować NAS. Każdy duch jest za dnia animatronikiem. A nie... przepraszam 4 na 6 osób.
- Jak to? W sensie jak 4 na 6?
- Bo jesteśmy animatronikami wyłączonymi z życia pizzeri. Obydwoje przesiadujemy w piwnicy. Taki już nasz los. Reszta aktywnie bierze udział.
- Mhm rozumiem- obraca swoją twarz w moją stronę.
W tym momencie międzi nami jest odległość może jakiś 15 cm? Nie mniej.
- A to to co to jest? - pyta ciągnąc mnie za polik jak babcia wnuczka.
- Paski?
- Nom.
- Pamiątki- moje "ciało" przechodzi taki ala dreszcz. ( Dopiska od autorki: brak innego określenia na to co ma duch zamiast ciała xD)
- Ech rozumiem. Nie chcesz to nie mów. A i proszę cię nie stój tak prawie, że za mną bo się czuję niepewny, a co do interesu skręcenia karku nie jestem przekonany.
Nie widząc lepszego miejsca zwalam go z fotela strażnika.
- Ej ej ej wio mi stąd!
- No co? I tak ci zostały tylko 2, 5 godzinki- mówię spoglądając na zegarek elektroniczny.
- A to mało?
- No wiesz, zależy dla kogo- wystawiam mu język.
Nim się orientuję zostaję podniesiony w górę i usadowiony na kolanach Jeremiego.
- Co to aż taki lekki jestem?- robię urażoną minę. W takim położeniu się czuję jak takie dziecko.
- Jak piórko. A co do tej wersji to poszedłem na kompromis więc się ciesz.
- Ech no dobra. Mam tylko nadzieję, że reszta tego nie widzi...
- Nie martw się. Nie ma ich nigdzie na kamerach. Może powiesz mi jak tu się znalazłeś, czemu zginąłeś, przez kogo? Może będę mógł pomóc?- stwierdza z uśmiechem.
Na prawdę czuję się jak takie dziecko w ramionach ojca. Przyznaję, ale wiesz tęsknota za rodzicami... Przez jego słowa już śmiało bardzo się wręcz przytulam przypominając sobie urywkowo momenty z tatą.
Po chwili zamyślenia zaczynam swoją opowieść o swoim życiu. I o tym jak to było. Po zakończeniu stwierdzam:
- Cóż... A reszta to ci sama opowie jak było u nich.
- Ech nie do pojęcia jest to, że są tacy ludzie... Ino nie za bardzo wiem jak wam pomóc...
- Na razie nic nie planujemy pod tym względem. Chyba, że żeby GO postraszyć czy coś.
- No rozumiem. Słuchaj póki co mogę spróbować się z nim "zaprzyjaźnić" i może coś się dowiem ciekawego o jakiś jego planach.
- Hmm wątpię żeby miał... Przynajmniej na najbliższe miesiące. Radziłbym ci, gdyby się zdarzało, że będziesz na dziennej zmianie, mieć oko na animatroniki.
- Dlaczego?
- Nie wiem... Może się różnie podziać. Wiesz to psychicznie po części jeszcze dzieci. A dzieci się nie kryją z emocjami. Wolałbym żeby obyło się bez jakiś krwawych scen przy ludziach. Jak ich furia chwyci to nie będzie ciekawie...
- Okey...
Nastaje chwila ciszy.
W tym układzie chwytam za tablet.
Przyznaję, trochę lepsza jakość niż na tamtych telewizorach.
Jednak dalej śnieży.
Przy okazji sprawdzam co robią moi towarzysze.
Aktualnie chyba bawią się w chowanego.
Ech ta ulubiona zabawa z dzieciństwa.
- No i widzisz Jeremy? Masz tu idealny dowód, że w połowie to dalej dzieciaki.
Chłopak kiwa głową z lekkim uśmiechem.
- Dobra lecę do nich- zlatuję mu z kolan- Miłej pracy.
I wylatuję.
- Cześć Peter- chwytam chłopaka za ramię. On patrzy na mnie jakimś takim dziwnym wzrokiem.
- Ups dobra dobra sorry, zapomniałem, że nie lubisz, gdy ktoś podchodzi i chwyta cię za ramię od tyłu. Szybko zdejmuję mu rękę z ramienia.
- Pomóc ci szukać? Wiem gdzie są- mówię z miną w stylu :3.
Chłopak rozpromienia się.
Dla naszego krótkiego czasu, który pozostał do końca zmiany rozdzielamy się.
Ja idę w lewy korytarz, on w prawy.
Dziwnie się robi pod pewnym względem.
Idę wgłąb korytarza zaś z każdym krokiem robi się co raz ciemniej.
Obracam się. Kurwa... Znowu gdzieś utknąłem.
Za mną jest sama ciemność. Bez wyjścia. Dobra, idę przed siebie...
Wpadam centralnie na coś twardego i wywalam się na tyłek.
Nade mną zapala się jakaś taka starodawna żarówka.
Przede mną znajdują się dosyć spore drzwi całe obite deskami, które po chwili otwierają się i wręcz proszą o to aby wleźć do środka.
Podnoszę się z ziemi, nad którą się "unoszę".
Gwałtownie zostaję wepchnięty do pomieszczenia o mały włos nie zaliczając kolejnej gleby.
Drzwi prawie natychmiast z hukiem zostają zamknięte. Siuper.
Od okna bije światło dzienne.
A pod nim coś leży/ siedzi, podparte o ścianę.
To najzwyczajniejszy w świecie królik, animatronik.
Pierwszy raz w życiu spotykam.
I nie, nie jest za bardzo podobny do Bonniego, chyba że chodzi o kształt i wielkość.
Widzę liczne dziury w tym kostiumie a z nich wystające kable i przewody. Jedno ucho urwane. Jest cały brudny i poplamiony. A futro naturalnie ma kolor zgniłej zieleni a miejscami żółci.
Wow dziwny jest.
Z zainteresowaniem podchodzę bliżej.
Przykucam na przeciwko.
Dotykam mu ręką tego urwanego ucha i nagle bam...
Robot otwiera oczy, chwyta mnie za rękę, robi psychopatyczną minę i wyskakuje centralnie na mnie tak, że jestem obezwładniony...
- A teraz patrz- mówi do mnie okropnie szorstkim i ochrypłym głosem. Po chwili robot znika i cały ten dziwny pokój. Jednak leżę dalej na podłodze.
______________Rozdział, z którego jestem wręcz otwarcie dumna. Z następnego oczywiście też.
Dosłownie wczoraj doznałam olśnienia co by dalej napisać :3
Mam nadzieję, że się spodoba. Komy, gwiazdki i wszystko inne mile widziane huehue ;)
~MangleTheGirlFox
CZYTASZ
Just Save Them /FNAF
FanfictionTim Waterson- nastolatek z depresją i bliznami na rękach. ON- psychopata, który nigdy się nie zawahał. Wieczni wrogowie- wieczna walka.