13. It's time come to play, here in my garden of NIGHTMARES

701 63 6
                                    

Przez moment myślałem, że mnie zabije.

Ale nie.
Przygląda mi się.
Zamknął swoją jadaczkę.
Ja zaś się czuję jakbym znowu umierał.
Ten czarny niedźwiedź (już nie miś, bo to nie ma prawa się tak nazywać) cofa się z pewnym strachem w oczach.
Dziwne, nie?
Ino pytanie czy ja jestem tak straszny, czy za mną pojawiło się coś gorszego?
Niepewnie odwracam głowę.
Nic nie ma.
Obracam się w stronę tego dziada- jego już nie ma.
Niepewnie zsuwam się z tego łóżka.
O mały włos się nie wywaliłem.
Nogi mam jak z waty.
Może tutaj już nie jestem duchem?
Moje myśli zostają przerwane przez szloch.
Rozglądam się po pokoju.
Prawie nic nie widzę... Jest tak ciemno. Próbuję coś zobaczyć.
W końcu dostrzegam chłopca siedzącego w kącie pokoju.
Nagle pokój zostaje rozświetlony. Ale to światło tak pali w oczy, że...
Jednak w końcu moje oczy przyzwyczajają się do światła.
Dzieciak wlepia we mnie swój wzrok a w rączkach trzyma misia, który przypomina Fredbear'a.
- Co się stało mały?
- M-m-musisz g-go zabić. O-o-oni nie dają m-mi spokoju.
- Kogo mam zabić?- pytam spokojnie przykucając na przeciwko chłopca.
On wybucha gwałtownym płaczem. Chce coś powiedzieć, ale nie chce mu to przejść przez gardło.
- M-mojego bra...ta- mówi po chwili spanikowany jeszcze bardziej.
To to dziecko w śpiączce.
- Nie bój się- zwracam się do niego po chwili rozmyślań.
- N-n-nie umiem s-się nie bać...- spuszcza głowę- T-to mój koszmar... Oni chcą jego śmierci...
- Oni czyli kto?- pytam nie za bardzo rozumiejąc kogo ma na myśli.
- Te pot-w-wory, któr-re widziałeś...
- Kim oni są? - pytam.
- T-to ci, którzy m-mnie tu doprowadzili, d-do tego miejsca...
Podsumowując to co teraz wiem: te koszmary to te zamaskowane niedojeby. Gnębią to dziecko i chcą śmierci Vincenta.
- Powiedz mi co twój...-urywam zastanawiając się chwilę.
- B-brat?
- Tak... Co on im zrobił?
- Z- zab-bił ich ro-rodzeństwo...- mały od nowa zaczyna płakać...
- A powiedz mi jeszcze jedną, już ostatnią rzecz: skąd ci twoi prześladowcy się tutaj wzięli?
- Heh... Oni zabili się... Policja ich szukała...
Przytulam tego chłopczyka i ocieram mu łzę.
- Nie martw się... To się skończy. Obiecuję ci to.
- W- w końcu odejdę z tego świata na dobre?- pyta uspokajając się.
- Ta... Zaraz, co?!
- Odejdę stąd w końcu- na jego twarzy pojawia się nadzieja- Będę mógł iść...
- Chcesz umrzeć?
- Tak...- nie spodziewałem się w życiu usłyszeć tego z ust 5-latka- I tak nie mogę wrócić do żywych... Dowiedziałem się tego na początku...Ech...
To na prawdę smutne.
Wszyscy przeżywamy to samo włącznie z nim.
On chciałby żeby ci debile zniknęli, my żeby Vincent zniknął.
Jak nad tym myślę to i łagodnieję.
W końcu jednak no stracić brata, nie mogąc go obronić?
Tia nabieram litości, ale tylko pod tym względem.
Bo jednak mimo wszystko ja w tej historii czuję się jak przypadek, pierwsza, lepsza osoba upatrzona przez psychopatę...
Mały nagle blednie. Zaczyna się trząść. Znowu płacze.
Przytulam go jeszcze mocniej.
Chcę go pocieszyć, powiedzieć mu, że jest bezpieczny chociaż by na chwilę.
Obracam się.
No patrzcie no jeszcze niepowołaną widownię musiało przygnać.
5 koszmarów stało przy nas.
Powstałem zasłaniając młodego.
- Czego chcecie? Przed chwilą chcieliście mnie zabić a teraz sobie przyłazicie jak gdyby nigdy nic?! - nerwy mi puszczają. Oni cofają się wszyscy o 2 kroki do tyłu.
- My? Po nic. On- mówi Fredbear wskazując na chłopca- wszystko ci powiedział. Za niedługo się spotkamy ino już nie tutaj.
Jeszcze chwila a bym wziął ich wszystkich rozwalił w cholerę. Tą zacną piątkę.
Nawet popiół by z nich nie został.
Mam ochotę im coś zrobić, ale nieee...
Pojawiają mi się mroczki przed oczyma. Znika wszystko.
Ja słabnę, mdleję. Upadam.
Czuję się jakbym drzemał.Jednak czuję czyjąś rękę na policzku. Ktoś mnie cuci.
Ech a pospałbym jeszcze.
Leniwie otwieram jedno oko.
Wszystko zamazane.
Potem otwieram drugie.
Wszystko za mgłą.
Słyszę jak ktoś coś mówi.
Jednak nic nie rozumiem.
Widzę osobę która nachyla się nade mną.
Czuję taki bezwład i ciężar.
Czuję, że ktoś mnie podnosi w stylu na pannę młodą.
Po chwili widzę jakieś światełka. Zielone i czerwone.
Włazimy do pomieszczenia w którym jest inna osoba.
Chcą mnie posadzić w fotelu.
Oho już wszystko jasne.
Wiem gdzie jestem, mimo że mój "mózg" jest jakiś taki przepracowany i nieskłonny do rozmyślań.Powoli, stopniowo widzę co raz dokładniej. Nabieram sił.
W końcu wyjękuję coś w stylu:
- Boże... Ktoś mi powie co się właściwie stało?
Chwytam się za głowę. Jestem tak gorący, że zastanawiam się, czy nie jestem chory.
- Matko... Dobrze, że ci nic nie jest Tim- mówi do mnie jakiś miły, cichy głosik.
Spoglądam w prawo.
Rozpoznaję twarz Glodiego ( dopiska od autorki: czasem będę pisać Less, czasem Goldi).
- Golden? Błagam cię wyjaśnij mi co się stało?
- Zemdlałeś tak jakby...
- Serio? Ja tu miałem bardzo ważną podróż żeby rozwikłać po części motywy Purple Guy'a a ty mi mówisz, że zemdlałem?
- Znaczy nie było mnie przy tym. Jedyne co to znalazłem cię na podłodze z czarnymi oczami.- Jakimi znowu oczami?
- Czarnymi. Jeszcze ci z nich taka maź ciekła. Trochę mnie to zmartwiło.Peter znalazł wszystkich poza mną i nie mógł mnie znaleźć więc wyszedłem z kryjówki bo mnie już magicznym sposobem dupa zabolała od siedzenia. I wtedy trafiłem na ciebie, leżącego na podłodze. Zacząłem cię cucić i nawet mówić do ciebie, gdy zobaczyłem że otwarłeś oczy. Jednak nie było z tobą kontaktu więc poleciałem do biura strażnika. A właśnie, Jeremy tutaj też jest- to już mówi w stylu bardzo chłodnym.
Jednak strażnik się tym nie przejmuje jedynie co to podchodzi do mnie i kucając na przeciwko potwierdza:
- Tak, tak jestem.
- Jeremy słuchaj jest sprawa.- zwracam się do niego- Masz wywęszyć, czy Vincent miał brata i czy zapadł w śpiączkę? Muszę się upewnić. A i jeszcze jedno. Następnej nocy robimy zebranie Golden. Poinformuj resztę. Sprawa się rozwinęła i to bardzo. A ja na nasze szczęście bardzo ufam swoim wizjom, które już kilka razy się sprawdziły.
Chłopak wylatuje szybko.
Jednak zauważam u niego minę detektywa skierowaną na Jeremy'iego.
Chłopak sobie jednak nic z tego nie zrobił za bardzo.
- Co do węszenia- spoko loko znam się na tym- zaśmiał się.
W tym momencie wybija 6AM
- Aj. Będę się musiał zbierać. Za godzinę przychodzą dniówki na straż. Dasz sobie radę?
- Jasne- przytakuję powoli głową.
Żeby mi się chciało wstać tak bardzo jak mi się nie chce.
Ociągam się. Ale mus to mus.
W końcu wyłażę z tego biura.
Powlekam nogami.
Nagle na końcu korytarza widzę jak "coś" zmierza w moją stronę. Przystaję. Przyglądam się ze zdziwieniem. Ożywam i zaczynam spieprzać w przeciwną stronę.


Just Save Them /FNAFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz