Mam jakieś złe przeczucia. Coś jest co najmniej nie tak. Wiem to. Po prostu...
Grubo po północy wlatuję do pizzeri.
Szczerze powiem jest coś w niej innego.
Wydaje się być straszna, upiorna... jakby coś złego wisiało w powietrzu...
I chyba to pierwszy raz nie z JEGO powodu.
Przystaję w korytarzu.
Jest cicho. Jakby poza mną nikogo tu nie było. Ta cisza mnie martwi... przeraża, niepokoi... Nie ma kompletnie żywej duszy.
Nagle słyszę długi zduszony krzyk.
Lecę w kierunku jego źródła.
W tym czasie pojawiają się dziwne dźwięki, stęki, upiorne śmiechy zupełnie nieznanych mi osób... Mijam Parts Service. Zatrzymuję się. Wpadam do środka.
Nie... to co widzę się nie dzieje. To nierealne... wręcz nie może być.
Co widzę? Animatroniki. Wszystkie. Z dziwnie wykrzywionymi mordeczkami. Ustawione w koło.
Na ziemi leży jakiś stróż nocny. Tak wnioskuję po ubraniu.
- Co wy wyprawiacie?- pytam z politowaniem dla półprzytomnego.
- Zabijamy- odwrócił się do mnie Freddy.
- Czemuż to?
- Gniew...
- Ale to nie ON- mówię.
Wydają się być zdziwieni.
Co ciekawe ich oczy wracają do normalności.
W końcu przed chwilą były czarne z białymi punktami.
Zaś strażnik nocny, ledwo żywy w widoczny sposób był mi wdzięczny za ratunek.
W sumie nie dziwię się.
Nawet postanowiłem, że mu pomogę.
Ino hmm problem się pojawił odnośnie tego, że on dosyć za dużo widział. Animatroniki ulatniają się w trybie natychmiastowym.
Ja zostaję z nim.
Mimo, że jest półprzytomny w pewnej chwili na jego twarzy maluje się strach...
A we mnie nie wiem skąd rośnie wściekłość.
Staram się opanować.
Ale nie wychodzi mi to.
Być może on to nawet widzi.
Nim się orientuję ląduję centralnie obok niego.
Znasz coś takiego kiedy nim się spostrzeżesz zrobisz coś czego nie powinieneś? Coś złego?
To właśnie ja to zrobiłem w tej chwili.
Skręciłem gościowi kark.
Czuję się strasznie z tą świadomością. Okropne. Jestem tym przerażony.
Rzucam spojrzenie w stronę identyfikatora strażnika.
Miał na imię Mike.
Biegiem uciekam z miejsca zdarzenia.
Mijam zdziwione roboty. Słyszę jak pytają co się stało. Nie odpowiadam. To jest zbyt chore... Aż nie mogę uwierzyć, że zabiłem niewinnego człowieka.
Wlatuję do swojego pudełka.
Osobiście nakręcam pozytywkę, żeby się uspokoić.
Zatapiam się w ponurych myślach...
Są one prawie identyczne jak za życia z moją depresją.
Ino już bez cichego głosu mówiącego "zabij się, tak będzie najlepiej".
Z tego zamyślenia wyrywa mnie delikatne pukanie.
Zrywam się z miejsca, żeby zobaczyć twarzyczkę osoby zakłócającej mój spokój. To Less.
- Co się stało?- wyczułem w jego głosie swego rodzaju troskę.
- Sam nie wiem. To było dziwne...
- A konkretnie?
- A konkretnie to że bez powodu skręciłem temu strażnikowi kark...
- Ech nie smutaj- chwyta mnie za ramię- Chyba wszyscy to mamy... Tą tendencje względem strażników.
- Nie wiem jak wy, ale wiesz ja mordercę widziałem i to powinno sprawić, że nie zabiję niewinnych. A tu taki surprise.
Zupełnie wychodzę z pudła, siadam na podłodze i opieram się o ścianę. Less siada obok.
- Słuchaj... Nie miałem jeszcze okazji spytać, ale co on dokładnie zrobił takiego, że udało mu się was zabić? Chciałem was obronić, ale mnie tutaj dali i dlatego nie mogłem nic zrobić- stwierdzam czyste fakty.
Mam wrażenie, że Less w tej chwili jest jakiś taki starszy, bardziej w moim wieku? Coś koło tego. Kolejna ciekawostka z życia ducha.
- To nie był skomplikowany plan- mówi i kładzie głowę na moim ramieniu, podczas gdy ja szykuję się na jego opowiadanie i długi monolog- Jak się domyślasz mieliśmy urodziny wszyscy. Każdy z nas świętował, ba nawet poznaliśmy się, dogadaliśmy... ze względu na zbliżony wiek.
Wszystko było fajnie.
Po kilku godzinach wspólnej zabawy rozeszliśmy się.
Ja zająłem się przekąskami, słodyczami, taki był ze mnie łasuch. Andy poszedł pod scenę, Max do Foxy'ego, swojego ulubieńca, Jen do rodziców a Peter do swoich przyjaciół.
Ni stąd ni zowąd pojawił się przy mnie animatronik, złoty miś. Wydawał mi się miły i ciepły względem ogółem dzieci. Wiesz to serio był z punktu widzenia dziecka przyjazny ton. Po chwili zwrócił się do mnie:
"- Hej hej. Jak się bawisz?"
" - Świetnie. A ty kim jesteś? Nigdy cię tu nie widziałem"
" - Ja? Twoim nowym przyjacielem. Chcesz się pobawić?"
" - Tak!" krzyknąłem entuzjastycznie.
" - Dobrze, ale najpierw musimy znaleźć pozostałych." Miał tu na myśli pozostałą czwórkę.
Byłem tak oczarowany, że latałem po kolei, aż uzbierałem wszystkich.
Byliśmy tak podekscytowani.
Gdy się zebraliśmy, powiedział abyśmy szli za nim. Fajnie się zapowiadało. Kto by się nie nabrał? Zaprowadził nas do zwykłego pokoju.
Gdy weszliśmy, rozglądaliśmy się, śmiali i rozmawiali.
Nawet nie zauważyliśmy kiedy ON zamknął drzwi na klucz.
" - To teraz tak drogie dzieci, pobawimy się w kotka i myszkę. Kogo złapię ten nie żyje..." końcówkę wypowiedział bardzo diabelsko. Nie spodobało nam się to.
Nagle wyciągnął nóż.
Fajnie nie? Niedźwiadek z nożem... Ale nie zajarzyliśmy, jak to dzieci...
Podszedł do Jen z tym nożem i dźgnął ją prosto w brzuch.
Dziewczyna zwijała się z bólu i płakała z krzykiem.
Naszą 4 zatkało.
Nim zauważyliśmy okaleczył jej kończyny tak, że trzymały się tylko na skórze.
Skończył swe dzieło w momencie, w którym przebił jej oko rozpalonym gwoździem.
Tak, tak miał zapalniczkę.
W tamtym momencie dziewczyna umarła. ON powoli powstał. Jak gdyby nic się nie stało podszedł do naszej grupki:
"- Co to się stało z waszym entuzjazmem? Gdzie on jest? Uśmiechnijcie się. Tyle was ominie bólu w życiu... Kto następny?"
Rzuciliśmy się z płaczem i krzykiem do drzwi. Były zamknięte. Powstał chaos.
Każdy biegł w swoją stronę, po to aby tylko nie być złapanym.
Udało mi się ukryć za pudłami.
Poczułem się częściowo bezpieczny.
On wybijał wszystkich po kolei. Umarł Andy, Peter, potem Max...modliłem się żeby tylko nie zauważył, że jeszcze mnie nie dopadł.
Przeszedł się po sali kilka razy, mówiąc coś pod nosem.
"- Taś taś ptaszku. Nie uciekniesz mi... Ja wiem, że tu jesteś"- powiedział na głos.
Byłem przerażony.
Cofałem się do tyłu. Trafiłem plecami na coś metalowego. Obróciłem się. Wentylacja. Mój jedyny ratunek, jedyne wyjście...
Szybko otworzyłem klapę i wgramoliłem się do środka.
Już byłem prze szczęśliwy. Jeszcze chwila i mój plan zadziałałby...
Jednak poczułem uścisk na swojej malutkiej nóżce.
Zostałem pociągnięty z całą siłą do tyłu.
"- A gdzie to się wybieramy? Och...myślałem, że zostaniemy przyjaciółmi... a przyjaciele lubią się ze sobą bawić" przemówił do mnie.
Ja tylko ze łzami w oczach ciągle kręciłem przecząco głową.
Chwycił mnie za rękę i powoli wykręcił...
Potem już była ciemność.
Następnie moi towarzysze i... na końcu ty...
Jak to możliwe, że mojego krzyku nikt nie słyszał? Nie mam pojęcia. Ale wiesz nie chcą słyszeć to będą widzieć.
Tak zakończył swoją opowieść.
- Jak to?- pytam nie za bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- Halucynacje- mówi powstając i puszczając w moją stronę oczko. Też powstaję
- Powiedz ty mi, czyli ON nie ściągał swojego stroju misia?
- Nie...
- A to cwaniak...
- Słuchaj, nie martw się, wykończymy GO tak, że albo sam się zabije albo wyląduje w psychiatryku- stwierdza przypierając mnie do ściany.
Uśmiecham się na samą myśl jaki teatrzyk odegramy.
Chociaż po sekundzie moje złote myśli idą w las. Czuję się nieswojo tak przyparty przez kogoś.
- Umm... Mógłbyś...?- pytam wyraźnie pokazując ruchem ręki żeby się odsunął.
Ach ta uraza i trauma pośmiertna... Chociaż jak na razie jeszcze nie wpadam w jakąś histerie pod tym względem więc jest dobrze... chyba...
CZYTASZ
Just Save Them /FNAF
FanfictionTim Waterson- nastolatek z depresją i bliznami na rękach. ON- psychopata, który nigdy się nie zawahał. Wieczni wrogowie- wieczna walka.