17. My anger is my weakness

610 58 3
                                    


Kierunek --> biuro strażnika.
Taki "kurs" przed chwilą obrałem.
Właśnie jestem sobie na korytarzu, który oddziela mój pokój od reszty.
Przyznaję, ale dalej jest ten klimat rodem z horroru.
Oczywiście zasługa długich i ciemnych korytarzy, na których wiszą troszkę potargane rysunki.

- Ej Tim! Obróć się- słyszę jakiś piskliwy głosik.
Obracam się ale nikogo nie ma.
- Tutaj na dole!
Patrzę na dół a tu doniczka z kaktusikiem podskakuje.
- I jak?
Szczerze komedia.
Ale próbując się nie śmiać mówię:
- Noooooooo jest całkiem nieźle.
- To dobrze.
- Ale w zamian masz bardzo fajny głosik.
- Cooo?- ach ten szok u doniczki.
- Aż nie wiem, które z was to ty.
- Akurat wszyscy są tym samym.
I w tym momencie wyskakują mi 3 pozostałe doniczki.
- Ja nie mogę... Do czego to doszło żebym musiał z doniczkami gadać?
Tym sposobem idę na czele "Parady Doniczek".

Jeremy myśli przez moment, że jestem sam.
I owszem to tak wygląda jakby tak było.
- Hejo- siadam sobie na przeciwko niego na biurku (tradycyjnie).
Zanim chłopak mi odpowiada zza mojej osoby wyskakują na niego kaktusy.
Co się dalej dzieje?
Chyba nie muszę mówić.
W każdym bądź razie ten nalot kończy się tak, że chłopak ma wbite kolce w ręce.
Aż mi go szkoda.
- Auuu przez was będę miał fobię na kaktusy- stwierdza, gdy po raz setny wyciągam mu kolca.
- Nie ma za co- mówi któryś.
Jeremy robi minę w stylu "killer".
Nie odpuszczam sobie uszczypliwego komentarza:
- Uuu bójcie się kaktusy. Wasze dni są policzone.
Potem już nasza rozmowa mija w miarę spokojnie.
Gniew chłopakowi przeszedł.
Jednak już z naszych wygłupów pozostają nici.
Uznaliśmy, że pod kilkoma względami trzeba się ogarnąć i wziąć do roboty.
W końcu trzeba komuś przypomnieć o naszej obecności. I przede wszystkim trzeba GO śledzić.
Tak na wszelki wypadek.
- Ej Tim!- zwraca się do mnie Jeremy, gdy reszta wyszła.
- Tak?
- Będzie nowy strażnik.
- What?
- Nom. Od jutra. Jednak mnie nie wywalają. Po prostu będę miał współpracownika.
- To niech się ten nowy modli, żebyśmy go nie zabili.
- Z tego co słyszałem to dziewczyna. Jak tylko ją spotkam uprzedzę, że wszystko się może stać tutaj.
- Hmm spoko chociaż idę o zakład, że ci nie uwierzy.
- Oj to się zobaczy.
- A i weź się tak nie jaraj- gaszę jego zapał.
- Czemu?
- Bo to widzę. A może się okazać, że nie jest w twoim typie.
- Ło matko a ty tylko o tym?
- Uwierz, ale nie trudno cię rozgryźć- wychodzę.

***

Dzień minął spokojnie.
Nic się jeszcze nie dzieje ciekawego.
Poza tym, że właśnie powstały wyścigi kaktusów.
Bardzo ciekawa inicjatywa z ich strony.
Tym sposobem mogłyby powstać setki dyscyplin sportowych.
Oczywiście w kategorii dla duchów hehe.
Niecierpliwie oczekujemy wieczora.
Nawet przed czasem wpadamy do Jeremy'ego.
W sensie przed północą.
Dziewczyny jeszcze nie ma.
- I co? Spotkałeś ją?- pytamy wszyscy na raz.
- Nie. Ale zaraz przyjdzie pewnie. Może lepiej się ukryjcie czy coś. Tak dla niespodzianki.
Moi przyjaciele w tej chwili stają się pluszakami, które leżą na biurku.
A ja w sekundę znikam.
- Uznajmy, że mnie nie ma- zwracam się po chwili do Jeremy'ego.
On nic nie mówi, bo usłyszeliśmy trzask drzwi.
- Dobra lecę po nią- mówi chłopak, wstaje i wychodzi.
Pierwszy raz w historii tej pizzeri wszyscy milczymy.
Nasłuchujemy.
Słyszymy po chwili głosy rozmawiających ze sobą strażników.
Kurde...znam ten głos.
Jednak nie jestem pewien na 100%.
Po chwili w drzwiach pojawia się Jeremy i Lili.
- Jest coś co powinnam wiedzieć jeszcze o tej robocie?- pyta.
- Tak...- Jeremy urywa, bo ja wyskakuję z tekstem:
- Lili?! Co ty tutaj robisz?!- jestem wściekły... Ostrzegałem ją.
Nawet moi duchowi przyjaciele się nie odzywają, ani nie ujawniają.
- Pracuję. Nie widać?- robi złośliwy uśmieszek.
- Kobieto... Tłumaczyłem ci! Miałaś się tutaj nie pokazywać a co dopiero pracować!- wychodzę mocno wkurwiony.
Ja się pytam co ja powiedziałem wtedy niezrozumiałego?!
Wszystko prosto i kropka w kropkę jej wtedy wyjaśniłem o co chodzi.
Boże... Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Odruchowo wchodzę do łazienki.
Najchętniej rozwaliłbym wszystko co stoi na mojej drodze.
Spoglądam w lustro.
Momentalnie obejmuje mnie zdziwienie.
Nie sądziłem, że AŻ TAK uwidacznia się moja złość.
Oczy mam puste, czarne, z nich cieknie czarna maź.
Poza tym jestem cały jakiś taki szary.
I to dosłownie.
Próbuję się uspokoić.
- T-Tim?- słyszę głos Petera.
- Ech... Tak?!
- Wszy-wszystko ok?
- Nie jest ok...
- W-wiem. Ale... Uspokoiłeś się już?
- Trochę... A ty co się tak jąkasz?- obracam głowę w stronę wejścia.
Peter stoi wychylając się zza framugi (nie, nie jest już pluszakiem)
- N- nie obraź się, ale gdy się zdenerwujesz jesteś straszny...- po tych słowach ulatnia się z zasięgu mojego wzroku.


Just Save Them /FNAFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz