7. Surprise Motherfucker

909 79 10
                                    

Nie mam pojęcia ile minęło odkąd usunęli mnie z działania w pizzeri.
Cały swój czas spędzam w piwnicy w swoim pudle.
Zbyt dziwne wydałoby im się, gdybym pojawił się na korytarzach czy w którejś z sal. Chyba że... jakimś magicznym sposobem mógłbym wyjść z tej zabawki jako duch. Dziwny pomysł.
Od czasu do czasu sprawdzam czy wśród JEGO papierów nie pojawiło się coś nowego. Nic.
Nawet to co było zniknęło zupełnie.

Jestem na przegranej pozycji.
Jedyną rzeczą, którą czuję to bezradność, taką samą, gdy jako człowiek chciałem się bronić przed NIM.
Trochę to smutne.
W tych chwilach mam wrażenie, że nie dam rady się zemścić.

Ktoś przerywa mój sen.
Spoglądam w górę. To ON.
Ma coś przy sobie.
Mówi do mnie bardzo spokojnym głosem:
- Nie przeszkodzisz mi. Nie możesz...
Chcę się zerwać. Zareagować.
Zamiast tego czuję jakieś "ukłucie" w ramię.
Magicznym sposobem czuję bezwład. Nie mogę się ruszyć. Nie ma to jak utrata kontroli nad "swoim ciałem".
Zapada ciemność. Jakbym zapadł w śpiączkę.
Jednak to nie to.
Po chwili w tej ciemności słyszę głosy.
Głosy dzieci. Pełne radości.
Po chwili mogę słyszeć ich krzyk. Okropne.
Potem nastaje nieznośna cisza...
Mam wrażenie, że z ustaniem tego krzyku zaczęło się "coś" nowego.
Nastaje moment, w którym nie wiem co robić.
Tak jak wtedy, gdy umarłem.
Cisza i ciemność.
Nagle słyszę szloch i zawodzenie. W dali pojawia się światełko.
Zmierzam tam.
Spostrzegam, że od mojej osoby bije poświata. Ale to nieistotne.
Idę przed siebie.
Każdy następny krok to spory wysiłek. Nogi odmawiają posłuszeństwa, stają się ciężkie.
Ale za wszelką cenę chcę dojść tam, skąd dochodzi ten cały lament.
Gdy jestem już blisko okazuje się, że to jakieś postacie.
Rozpoznaję w nich piątkę dzieci.
A ściślej przywiązanych do mojej osoby 4 chłopców i 1 dziewczynkę z tamtych imprez urodzinowych. Wszyscy płaczą i krzyczą teksty w stylu: "Chcę do mamy!", "Mamo...? Tato...? Gdzie jesteście?", "Pomocy!" i inne...
W końcu odzyskuję lekkość w nogach. Mogę swobodnie i bez oporu podejść do nich.
Przez moment czuję ich emocje: smutek, strach i złość.
Pytam:
- Co się wam stało?
Przerażone oczka zwracają się w moją stronę.
- Zabił nas...- mówi blondynka.
Nawet nie pytam kto
. - Chce...chcemy do rodziców...- mówi brązowowłosy chłopiec.
- Przykro mi, ale nie macie jak wrócić...- zwracam się do nich, reagują jeszcze większym krzykiem i smutkiem- Ale spróbuję wam pomóc.
- Jak?- pyta rudzielec.
- Nie wrócicie do rodziców, bo to niemożliwe, aby było jak wtedy, gdy żyliście... Ale chyba wiem co zrobić. Będziecie mogli się zemścić wraz ze mną.
- Z tobą? Też cię zabił?- dopytują chórem.
- Tak.
Czuję jak ich ból zastępuje żądza zemsty i nienawiść.
A jak im przywrócić życie wśród ludzi? Nie wiem czy to wypali, ale włożę ich ciała do animatroników. Takiego olśnienia doznałem.
Spróbuję. Może się uda.
A jak nie?
Przy pierwszej lepszej okazji zabiję go. Nieważne w jakich okolicznościach. Nieważne czy przy ludziach.
Życie za życie. Sprawiedliwość.
Zanim policja dojdzie do sedna sprawy ON zdąży zestarzeć się.
A co w tym czasie zrobi? Jest nieobliczalny. Trzeba GO powstrzymać.
Dzieciaki przestają zawodzić.
Znikają mi sprzed oczu.
Nagle ląduję w szkolnej klasie.
Stoję przed czystą tablicą.
Pojawia się biały napis: "URATUJ ICH".
Nagle upadam. Znowu ciemność.
Budzę się gwałtownie tak jak po koszmarze.
Jednak tamte duchy to nie był sen.
Mam zamglone oczy. Nie mam bladego pojęcia gdzie jestem.
To na 100% nie jest moje pudło.
Obraz wyostrza się.
Leżę na jakimś stole. Wstaję. Rozglądam się. Widzę części animatroników. Czyżby Parts Service? Kiedy wracam już do normalnego funkcjonowania na podłodze zauważam jakieś plamki.
To krew.
Szybko idę za tymi śladami.
Prowadzą do mniejszego Party Roomu.
Niepewnie chwytam za klamkę.
Doskonale wiem co tam spotkam.
Biorę kilka nazwijmy to "wdechów".
Rozglądam się po korytarzu. Jest pusto. Nie ma tym razem strażnika. Za oknami noc.
Postanawiam szybko działać.
Niemożliwe, aby pozostawił po sobie takie ślady. ON wróci.
Otwieram drzwi, za którymi leżą martwe dzieci.
Przypominam sobie obraz swojego ciała.
Cóż... łaskawie zostawił tym razem zwłoki w jednym kawałku.
Uznaję, że zamiast targać ze sobą kostiumy do Party Room'u i z powrotem wezmę pojedynczo ciała i zaniosę do sal z animatronikami.
Zanim to następuje chcę wyłączyć monitoring.
Jednak ON już o to zadbał.
Czwórkę dzieci udaje mi się przenieść bez większego problemu.
Dziewczynkę daję do Chici(czyt. kury, ptaka itd itd), czarnowłosego chłopca do Bonnie'go (czyt. królika), brązowowłosego do Freddy'ego (czyt. misia) a rudego do Foxy'ego (czyt. lisa).
Problem pojawia się przy blondynie.
Myślałem i kombinowałem co by zrobić przez jakieś 10 minut.
Jednak to nie chemia, żeby robić rzeczy pt. " a co się stanie jeśli zrobię to to i to, dodam to i to......?" . Osuwam się po ścianie do pozycji siedzącej.
Przy okazji mego myślenia rozglądam się po sali.
I nagle doznaję kolejnego olśnienia.
W koncie sali leży złoty misiek od Vincenta. Ten, którego maskę widziałem w piwnicy.
Zaglądam do środka... pusto.
Nie ma żadnych części w nim. Biorę ostatnie zwłoki wkładam szybko.
Teraz czekam. Mija godzina, półtora... nic.
Powoli tracę cierpliwość. Ale czekam jak na cud.
Łażę po pizzeri, sprawdzam czy miśki reagują jakkolwiek na moją osobę.
Jednak po tym czasie wraca Vincent.
Wracam na miejsce do Parts Service. Wyobrażam sobie jego minę na widok zniknięcia zwłok.
Wpada do room'u.
Sprawdza czy jestem na miejscu. Jestem. A ON? Co najmniej zmieszany i zaniepokojony.
Biegiem wychodzi i z hukiem zamyka drzwi. Surprise motherfucker.


Just Save Them /FNAFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz