Rozdział XXVIII

13.5K 970 14
                                    

- Sam Winter, do usług!

Po pocałunku, jeśli można to tak nazwać zamilkłam. W głowie toczyłam z sobą prawdziwą bitwę, on widząc moją konsternację zapytał o czym tak intensywnie myślę.
- Zastanawiam się. Twoje martwe ciało lepiej spalić w tym ognisku, czy może porzucić na pożarcie dzikich zwierząt, hmm... A ty jak myślisz?
Mówiłam to z psychopatycznym uśmiechem na ustach skanując Fostera wzrokiem. Ten pacan tylko się roześmiał.
- To jednak spale Cię żywcem!
Skoczyłam na niego i usiadłam mu na brzuchu trzymając jego ręce. Niestety trochę przeliczyłam się co do mojej siły, bo moment później to on siedział na mnie.
- Cholera. - wydyszałam wściekła,
- Tak to straszna choroba.
- Złaź ze mnie oblechu!
- Oj, ranisz moje uczucia. - powiedział robiąc przy okazji smutną minkę,
- Raczej twoje wybujałe ego.
- Zaraz tam wybujałe, ale szczerze jestem zawiedziony.
- Niby czemu?
- Mój urok osobisty ani trochę na Ciebie nie działa. - wygiął usta w podkówkę,
- Bo ty go nie masz, Cukiereczku. - tym razem to ja się śmiałam,
- Założymy się?
- O nie! Mam dość układów z Tobą.
- No weź! Będzie zabawnie i obiecuje, że jeśli przegram zostawię Cię w spokoju.
- Zgoda! - odpowiedziałam niemal od razu,
- Ty mnie naprawdę nie znosisz!
- Oj tam, oj tam. Na czym będzie polegał zakład?
- Od dzisiaj będę dla Ciebie miły, żebyś mogła zobaczyć tego uroczego gościa, którym naprawdę jestem. A ty też postarasz się być milsza.
- A w tej bajce były smoki?
Spojrzał na mnie poważnie.
- Dobra, dobra rozumiem. Przecież i tak już się zgodziłam. A teraz ze mnie zejdź.
- Jasne, Kochanie.
Gdy usadowiliśmy się znów na kocu w bezpiecznej odległości ognisko prawie dogasało. Foster postanowił, więc pójść po drewno, a ja musiałam zostać sama. Nie było już tak ciepło jak w czasie dnia a na trawie zaczynała zbierać się rosa. Moja katana nie dawała mi zbyt dużej ochrony, więc zaczęłam się trząść z zimna. Nagle coś upadło z łaskotem obok mnie, przez co poderwałam się przerażona.
- Spokojnie. To tylko ja. - odezwał się Will, który właśnie wrócił z drewnem leżącym teraz u moich stóp,
- J-jasne.
- Ty drżysz. To ze strachu, czy...
- Po p-prostu mi z-zimno.
Nie mówiąc nic więcej Will wyciągnął coś z koszyka, by po chwili okryć mnie drugim kocem. Sam zajął się ponownym roznieceniem ogniska. Gdy po kilku niepowodzeniach płomień znów tańczył po suchych kłodach usiadł obok mnie. Zauważyłam, że w cienkim podkoszulku i bluzie też pewnie nie jest mu za ciepło.
- Chodź tu. - powiedziałam po chwili zastanowienia,
- Co?
- Powiedziałam chodź tutaj. - tym razem podniosłam koc by mógł się okryć razem ze mną.
Szybko usadowił się pod ciepłym materiałem ze mną u boku. Stykaliśmy się bokami, ale postanowiłam tym razem mu odpuścić.
- Niezła niezapomnianą randka, nie ma co... - mruknął niezadowolony z porażki,
- Nie jest tak źle. Na pewno będzie niezapomniana.
- Niby czemu?
- Nikt mnie jeszcze nie uprowadził, jesteś pierwszy. Tego Ci nigdy nie zapomnę. - roześmiałam się, a on wraz ze mną,
- Ty to wiesz jak człowieka pocieszyć. - powiedział przez co zaśmialiśmy się jeszcze głośniej,
- Sam Winter, do usług!
Banan na moich ustach utrzymał się do momentu, aż wróciliśmy szczęśliwie do mojego domu.

Mój udawany facetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz