13. Twórca zdarzeń

7K 402 205
                                    


- Nie ma nic... - powiedział Sherlock z głośnym westchnieniem ulgi, gdy po półgodzinie przeszukiwania dna ,,wąwozu", nie znalazł ani jednego śladu, który wskazywałby, iż w tym miejscu doszło do zbrodni.

- I... ty się cieszysz... - stwierdziła Babet, robiąc niedowierzającą minę. Ale przecież mogła się była tego spodziewać po genialnym detektywie, że im zbrodnia zawilsza, tym dla niego lepiej.

- Geniusz! – uśmiechnął się szeroko. – Tego jeszcze nie było. Pomimo braku dowodów, wiem, że była to zbrodnia i właśnie TO zgubi naszego mordercę. – pokręcił lekko głową przejęty, przecierając usta dłońmi.

- A jeśli jego nie ma? – zapytała ostrożnie. Nie chciała, żeby Sherlocka opuścił ten radosny nastrój.

- Oczywiście, że jest... - powiedział szybko, marszcząc brwi, po czym potruchtał do jednej ze skał i zaczął się wspinać. W porę jednak zatrzymał się i odwrócił do dziewczyny, wyciągając w jej stronę dłoń. – Tym razem ci pomogę... Nie ma czasu na guzdranie się...

Ugryź się kiedyś w język...- Sherlock skarcił się w myślach.

Babet zrobiła obrażoną minę, ale skorzystała z pomocy zwłaszcza, że Sherlock uśmiechał się do niej szeroko, a jego oczy - prawie dosłownie - iskrzyły się. Nie mogłaby mu odmówić...

   Gdy wyjeżdżali z Uzdrowiska było już ciemno. Kierowali się do pobliskiej kostnicy, gdyż to tam zrobiono sekcję zwłok Wrighta (jak wcześniej dowiedzieli się od Ovena). Sherlock oczywiście nie powiedział Clyde'owi, że doszło do zbrodni. W sumie Babet nie dziwiła się – przecież nie miał dowodów, a ich brak tym bardziej nie wskazywał na to, że doszło do zabójstwa. Ale Sherlock będzie milczał, dopóki nie znajdzie konkretnych dowodów, gdyż jego słowo dla ludzi nie znaczyło nic, dopóki nie okazywało się, że miał rację.

  Na miejsce dojechali o godzinie dwudziestej. Kostnica znajdowała się na uboczu miasta. Był to niewielki, szary budynek z płaskim dachem. W środku było bardzo cicho (jak zresztą na takie miejsce przystało).

Gdy Babet i Sherlock weszli do budynku, znaleźli się w niewielkiej recepcji, gdzie ściany pomalowano na odcień bladego błękitu. Umeblowanie tego miejsca ograniczono do minimum, toteż Babet od razu po wejściu do niego, poczuła się jakoś nieswojo. Wzdrygnęła się.

- Powąchała cię śmierć? – zapytał Sherlock z zadziornym uśmieszkiem, widząc, że Babet przeszedł dreszcz. Dziewczyna spojrzała na niego, marszcząc brwi.

- Co?

- Tak się mówi, gdy przejdzie cię dreszcz. Nie wiedziałaś? - Babet pokręciła głową z lekkim uśmiechem.

- Wiesz, że to dość marny dobór słów skoro jesteśmy w kostnicy... - chyba w tym miejscu nie wypadało się cieszyć, a już na pewno śmiać się.

- I kto to mówi? – zapytał zaskoczony. – Kto niedawno żartował sobie ze śmierci Wrighta?

- To było dawno temu i nieprawda... - wzruszyła ramieniem i odwróciła wzrok, jakby nie ona to powiedziała.

- Na pewno... - nachylił się nad nią i wyszeptał jej to do ucha, gdyż stanęli przed kontuarem, za którym siedział starszy człowiek, który odwrócony był do nich tyłem i oglądał coś w telewizji. – Dobry wieczór... - powiedział Sherlock głośniej, po czym splótł dłonie za plecami. Mężczyzna podskoczył lekko na fotelu, po czym odwrócił się zaskoczony.

- Dobry wieczór... - skinął głową, a następnie wstał. Był starszym panem, któremu zostało kilka lat do emerytury. Był wysoki, chudy i łysy, a jego twarz była bardzo pomarszczona. Patrzył na przybyłych niebieskimi oczami przez grube szkła okularów. Na siebie zarzucony miał biały kitel z identyfikatorem. Nazywał się: ,,Jacob Thompson".

Uczennica Sherlocka HolmesaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz