Gdy tylko przekroczyli próg salonu, zaczęło się.
Babet zaczęła ściągać z siebie swój płaszcz, stojąc przy wieszaku na odzież wierzchnią, gdy spojrzała na Sherlocka. Ten od momentu, gdy znaleźli się w salonie, stał w drzwiach. Jego wyraz twarzy mówił, że jest bardzo zamyślony. A może skonsternowany?
Tak nie wyglądał Sherlock, jakiego ,,zna". Ten nad czymś myślał, ale to coś nie było ciekawą rozrywką, a czymś, co mogło być niezidentyfikowanym obiektem w oku. To na pewno nie była drzazga (mówi się drzazga w oku, czy jakoś tak), bo drzazgę łatwo zlokalizować i wyciągnąć. Wyglądał, jakby miał do czynienia z czymś bardzo małym. Czuł to, ale nie mógł zlokalizować tego czegoś i nie wiedział, czym to coś jest.
- Emm... coś nie tak? – zapytała, odwieszając swój płaszcz oraz szalik na wieszaku.
- Coś... coś jest tutaj nie tak. – na jego słowa Babet rozejrzała się po pokoju. Nagle w jej głowie zrodziła się myśl, że ktoś podłożył bombę i zaraz mogą ją przez przypadek zdetonować. W momencie zesztywniała. Bo przecież jeśli chciał ktoś podłożyć bombę, musiał mieć pewność, że będą w salonie. Dlatego prawie na pewno ta bomba musiała być ustawiona na czujnik ruchu lub być detonowana za pomocą pociągnięcia za bardzo mało widzialną żyłkę.
Babet za chwilę jednak przyszło do głowy, że przecież zamachowiec mógł założyć kamery, by móc obserwować mieszkanie. Jednak gdyby tak było, nie stała by tutaj jak słup soli, tylko... leżałaby w kawałeczkach.
- Czy to bomba? – zapytała bardzo cicho, jakby bała się, że nawet dźwięk może detonować bombę.
- Nie... - Sherlock na chwilę jakby wrócił z dalekiej wędrówki myślami i spojrzał na Babet. Dostrzegł jej przerażenie i zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie ją straszy. – Nie ma żadnej bomby. Po prostu coś w mieszkaniu się zmieniło. Tylko nie wiem, co... Możesz odetchnąć. Wybacz, jeśli... - nie dokończył. Babet zrozumie. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, zagłuszając bełkot Sherlocka, który chciał jednak dokończyć zdanie, jakimiś niezrozumiałymi urywkami słów.
- Jezu, Sherlock... ale mnie wystraszyłeś. – podparła dłonie na biodrach, oddychając głęboko. – Niech już ta pamięć wraca. Gdy byłam sobą, na pewno tak nie histeryzowałam. – pokręciła głową.
- Widzę przyczynę. Atak terrorystyczny. Wtedy się nie bałaś, a teraz za to płacisz z nawiązką... ot, ludzka natura... - Sherlock mówił coś, żeby tylko mówić. Szczytem grzeczności było odpowiadanie na pytanie. Dla Babet poświęci niewielki ułamek swojej świadomości i odpowie jej. Oczywiście w tym momencie uznał ją za typowego człowieka, a przecież dla niego nie była. Sherlock nie zwrócił jednak na to uwagi. Uznał, że wszystko zrobił dobrze.
- Yhm... - pokiwała głową. Nie chciała mówić, że niekoniecznie to jest przyczyną. To ekspresja jego twarzy, tak ją przeraziła. Musi zapamiętać, że zanim się zestresuje, warto byłoby wcześniej zapytać Sherlocka, czy ma powód. Oczywiście teraz nie będzie mu tłumaczyć, co ją przeraziło, gdyż Sherlock, zdaje się, ma bardzo twardy orzech do zgryzienia.
- Pani Hudson! – krzyknął Sherlock, nadal stojąc w drzwiach. To tutaj dostrzegł różnicę w wystroju pokoju, a właściwie nie on, ale jego wyćwiczona intuicja. Teraz tylko musiał za nią nadążyć.
Z dołu zaczęły dochodzić odgłosy kroków, a w chwilę potem pani Hudson stała za Sherlockiem.
- Co się tak gorączkujesz? Jak chcesz to ziółka na uspokojenie mam na dole. Przynieść ci? – zapytała najwyraźniej zirytowana pani Hudson.
- Nie, dziękuję... - odpowiedział szybko Holmes, po czym równie szybko wszedł do salonu i zaczął po nim krążyć, jednak niczego nie dotykał. By na pewno niczego nie ruszyć, splótł dłonie za plecami.
CZYTASZ
Uczennica Sherlocka Holmesa
FanfictionMoriarty żyje... Johna nie ma... Ściana już dzisiaj oberwała... Lestrade nie ma ciekawych zleceń... Przychodzą do mnie debile, nie klienci... Nudy... Plastry nikotynowe skończone... Struny palą się od ciągłego grania... Potrzebują pr...