Rozdział 7. Celestyna zbawiciel

5.1K 830 363
                                    

Kontener wyglądem nie zachęcał, żeby w nim nurkować, ale nie było rady. To w końcu dla dobra śledztwa. Brodecki zdecydowanie powinien mi zapłacić za pracę w trudnych warunkach.

Przysunęłam bliżej wyrzucone przez kogoś krzesło, wspięłam się na nie, a potem przerzuciłam nogę przez krawędź śmietnika i już byłam w środku, bliska zarówno pomarańczowego worka, jak i zwymiotowania.

- Eeeeeej! Paniusiu! - Ktoś załomotał w kontener kilka sekund później, kiedy wygrzebywałam właśnie zdobycz z odmętów innych worków. - Niech sobie paniusia znajdzie własne miejsce do spania!

Wyjrzałam zdezorientowana przez otwartą klapę kontenera i zobaczyłam pana bezdomnego, który wymachiwał rękami w moją stronę. Wyglądał bardziej śmiesznie niż groźnie. Mały staruszek miał długą, białą brodę i taką fryzurę, jakby wsadził palec w kontakt.

- Ten śmietnik jest mój kochaniutka, znajdź sobie inny! - powtórzył.

- A niby gdzie jest napisane, że pański? - spytałam, kombinując, jak wytłumaczyć swoje położenie.

- Mogę zaraz oznaczyć swój teren, jeśli trzeba - zaproponował i sięgnął do rozporka.

O KYRIE ELEISON!

- Nie, absolutnie! Wierzę na słowo! - Chwyciłam błyskawicznie pomarańczowy worek. - Uno momento!

Jak weszłam, tak wyszłam, ale nie wyliczyłam prawidłowo odległości i spadłam zupełnie bez gracji na pupę. Podniosłam się z jękiem, ale przezornie zrezygnowałam z otrzepywania jeansów, żeby nie sprowokować u tego rubasznego staruszka żadnych kudłatych myśli. Jeszcze by mu, cholibka!, stanęło serce z nadmiaru wrażeń.

- Mogłaś chociaż po sobie pościelić. - Zachichotał i puścił mi oczko. - Nie zawsze do mojego łóżka trafiają takie piękne kobiety.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc po prostu zdjęłam skórkę od banana z ramienia i wrzuciłam z powrotem do kontenera.

- Śmieci też możesz zostawić, nie obrażę się, o ile jest tam coś dobrego do picia - zacieszał się do mnie na dobre. - Jestem Wojtuś.

- Hm... Dzień dobry, Wojtusiu. - Chwyciłam mocniej mój worek i z resztką godności, jaka mi została, pomachałam mu na odchodne. - Muszę uciekać.

- Chwilkę! - zawołał i podszedł bliżej. Zauważyłam, że kuśtykał na prawą nogę. - Mieszka pani w tamtym budynku?

Wskazał na moją kamienicę, więc zaskoczona pokiwałam głową.

- Czy panią też przysłała doktorowa blondynka? - zapytał podekscytowany.

Oho! Jedyną blondynką, jaką kojarzyłam z naszego otoczenia, była Cela, ale co ona mogła mieć wspólnego z panem Wojtusiem? Matylda też miała jasne włosy, ale ona nie zamieniłaby słowa z kimś tak biednie ubranym.

- Masz może dla mnie lek przeciwbólowy? - zapytał z nadzieją.

Oho, ponownie. To naprawdę brzmiało na Celę-farmaceutkę. To już druga okazja tego wieczoru, żeby dowiedzieć się czegoś ciekawego.

- Niestety, nie dziś. - Pokręciłam głową, wchodzą w nową rolę.

- Szkoda - wyglądał na zawiedzionego. - Myślałem, że doktorowa tym razem wysłała ciebie, kochaniutka.

- A kogo wysłała ostatnio? - spytałam. Spojrzał na mnie podejrzliwe, więc dodałam szybko: - Mogę spytać koleżankę, czy nie zostało jej trochę tych przeciwbólowych leków.

Ożywił się i wskazał na swoją nogę.

- Doktory mnie źle zszyły i teraz rwie jak jasny gwint - pożalił się. - Zawsze dostawałem trochę ketonalu od doktorowej blondynki, ale ostatnio przysłała inną blondynkę, może siostrę? Tamta też mi trochę dała, to myślałem, że i ty, kochaniutka...

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz