Rozdział 24. Plan L

3.8K 658 177
                                    


- Lechu! - zawołałam z góry do przyjaciela. - My chcemy posadzić kwiatka, a nie zakopać auto.

Adrian po mojej lewej także się wychylił i ocenił wzrokiem dziurę.

- A już na pewno nie ciężarowe.

Dół w ziemi miał taką głębokość, że jeszcze kilka ruchów łopatą i wizja zwiedzenia Muru Chińskiego stałaby się całkiem realna.

Chłopcy ostatecznie wybrali park Generała Andersa niedaleko Aquaparku, a ja posłusznie podreptałam za nimi w wiadomym celu. Było tak piękne niedzielne przedpołudnie, że wolałabym się opalać po drugiej stronie ulicy, na wzgórzu o tym samym imieniu.

Na nasze uwagi spocony od pracy Lechu postawił łopatę pionowo i oparł się o nią ramieniem.

- Dobra rozgrzewka przed treningiem nie jest zła - powiedział zadowolony z siebie. - Ale może tyle wystarczy.

Wypiłam kolejnego łyka mojej podwójnej kawy z Żabki. Wcześniej nie miałam nawet szansy poszukać domowych zapasów, gdyż jak widać wezwało mnie powołanie. Jednak wypełnianie obywatelskich obowiązków zdawało się dużo łatwiejsze, kiedy już byłam w stanie otworzyć do końca oczy.

- Wiesz co, Lechu? Gdyby ta dziura była wierszem, uznałabym to za przerost formy nad treścią - mruknęłam niewinnie, wbijając kolejną szpilę w niespodziewanie dobrze trzymający się pancerz Adriana.

Było ciężko. Póki co nie dał się sprowokować do mówienia, a mnie kończyły się literackie nawiązania i czas na wybadanie tych dwóch rzezimieszków. Żaden z nich nie zareagował na zaczepkę, więc z frustracją naciągnęłam kaptur mocniej na głowę wolną ręką.

Robiło mi się już gorąco, ale co zrobić.

Spędzaliśmy w parku już drugą godzinę i (dopóki nie zaszyliśmy się w tym zakątku) praktycznie cały czas trwał oczywiście festiwal spojrzeń. Wszyscy biegacze czy właściciele piesków gapili się na nas dłużej niż wypada, a ja doprawdy nie wiem, co zrobiłam źle, oczywiście poza byciem za grubą do tych spodni.

Nasze kilka minut sławy wiązało się raczej z faktem, że Mister Hulk patroszący publiczne trawniki rzeczywiście był bardziej interesujący niż drzewa bądź krzaczki.

- Poczekaj, podam ci nasz skarb. - Adrian zapuścił do środka żurawia i przekazał Lechowi niebieski worek. - Uważaj, nie połam go przypadkiem.

- Zachowujecie się jak tatuś i mamusia. - Śledziłam proces pieczołowitego zakopywania roślinki. - I naprawdę nie chcę wiedzieć, jaki jest podział ról w tej relacji.

Specjalnie wybraliśmy miejsce z daleka od ludzi i ławek, tuż za ogromną grzędą krzaków, żeby pieszczoch chłopaków nie był zbyt widoczny ze ścieżki. Adrian wyraźnie nie dowierzał umiejętnościom rodzicielskim swojego przyjaciela, bo sam przykucnął obok i zaczął ostrożnie uklepywać ziemię.

- Jesteście beznadziejnie nierozsądni, że zabraliście się za pozbywanie dowodów rano - zbeształam ich, kiedy obok przebiegł kolejny spuszczony ze smyczy pies. - Powinniście przyjść tu wieczorem.

- Jesteśmy beznadziejnie nierozsądni, że zabraliśmy cię ze sobą - odparował Adrian, już całkiem umorusany od błota, w którym klęczał. - Zasłaniasz mi widok i nie wiem, czy ktoś nie idzie.

- To omijaj mnie wzrokiem.

- Nie da się.

Spurpurowiałam. Jaż pierdzielę. Miałam burzyć jego mur milczenia, a tymczasem sama zaraz zostanę doprowadzona do granic wytrzymałości i zacznę grozić komuś śmiercią.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz