Rozdział 31. Furia piekielna

3.6K 615 264
                                    

- Podobno prokurator od razu uznał śmierć Matyldy za wypadek. – Roman kontynuował swój wywód. - Ze względów proceduralnych zrobili sekcję, ale sprawa ucichła już w zeszłym tygodniu. Nikt na komendzie nawet nie wiedział, że Brodecki się z nami kontaktował, bo komisarze zwykle się nie zajmują przesłuchaniami ani w ogóle takimi rutynowymi dochodzeniami.

Wszystkim ogromnie ulżyło, co wyczułam po spadku napięcia w powietrzu. Z kolei moje mięśnie napięły się na trzysta procent normy i w mig podniosłam się z kanapy na równe nogi.

Ja pierdziele.

Doświadczałam właśnie wkurwu stulecia.

- Chcesz powiedzieć, że w ogóle nie prowadził śledztwa? I że zostaliśmy ciągani po komisariatach i oskarżani bezpodstawnie? A przede wszystkim, że nie może tu wejść i nic przeszukać?

- Póki co niewiele może legalną drogą. – Roman ważył słowa, odchylając się do tyłu na fotelu, na bank w celu ucieczki przed moimi buchającymi emocjami. - Dochodzenie jest skończone, czyli nie wpłynął nawet żaden wniosek o nakaz przeszukania. Chociaż możesz go tu oczywiście przyprowadzić jako swojego chłopaka, ale nawet niech nie próbuje ruszać moich rzeczy.

Przerzuciłam z furią koc na kanapie w poszukiwaniu telefonu, ale przypomniałam sobie, że przecież jest w torebce w przedpokoju. Wyprostowałam się i policzyłam powoli do pięciu.

- Uwierz, że wybiłeś mi z głowy Brodeckiego jako kandydata na narzeczonego skuteczniej, niż godzinna pogadanka moralna z Małgorzatą i pełne dezaprobaty, ukradkowe spojrzenia Celestyny. – Pomimo chęci odwdzięczenia się komisarzowi zdradą za zdradę, musiałam dbać o swoje interesy i wizerunek w oczach jedynych ludzi, którym mogłam jeszcze ufać na tym świecie. No, przynajmniej według stanu wiedzy na dzień dzisiejszy.

Za plecami słyszałam szepty, ale byłam zbyt skupiona na swoim świecie wewnętrznym. Stałam przy tym przodem do Romana, przez co rykoszetem dostawało mu się falą mojego zdenerwowania. W końcu poczuł się niekomfortowo i zaczął bawić krawatem.

JAK. ON. ŚMIAŁ. Brodecki, nie Roman. Co za (tu niestety muszę wstawić nawias, jako że jestem porządną katoliczką i nawet cytowanie takich rzeczy byłoby niezbyt eleganckie z mojej strony). W każdym razie, kiedy już skończyłam wyliczać w głowie, dlaczego należy wykastrować tego cholernego komisarza, żeby się broń Boże nie rozmnożył na tym świecie, odezwałam się w miarę opanowanym tonem:

- Niedługo wrócę.

- Oho! - Roman zastygł, kiedy jego krawat przypominał już węzeł Gordyjski. - Czyżby zaraz miała nastąpić kłótnia ukochanych?

Zazgrzytałam zębami.

- Raczej mordercy z ofiarą.

Nagle poczułam klepnięcie w ramię. Obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z pobladłą Ireną w różowym fartuszku.

- Ela, muszę coś wyjaśnić. – Przełknęła ślinę.

Adrian zrobił krok w naszą stronę i już otwierał usta, ale powstrzymała go, wyciągając otwartą dłoń.

- Nie! Nie chcę, żebyś miał przeze mnie jeszcze więcej kłopotów – pisnęła i wzięła głęboki wdech. – To ja napisałam ten wredny mail do Matyldy. Adrian go tylko usunął.

Stałyśmy tak przed sobą, obie na skraju wybuchu. Złapałam jej trzęsącą się rękę w moje trzęsące się ręce, co nie było łatwe, bo wszystkie trzy się przecież trzęsły, a w zasadzie cztery, ale tej drugiej ręki nie łapałam. Boże, źle ze mną. Muszę się stad wydostać zanim kogoś skrzywdzę.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz