Rozdział 8. Irlandzka stypa

5.2K 796 246
                                    


Przez cały czwartek zastanawiałam się, co robić. Na pewno nie miałam ochoty wyjawiać Brodeckiemu, że Cela miała motyw otruć Matyldę. Wczoraj schowałam resztki komórki razem z tajemniczą teczką Matyldy do szafki  i dzisiaj postanowiłam sprawdzić, czy nie uchowała się karta SIM. Miałam straszny mętlik w głowie i nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Ale miałam też pustą lodówkę, więc wieczorem po zajęciach ruszyłam do Lidla.

Z pełnymi reklamówkami wracałam powoli Gajową do mieszkania i rozmyślałam, jakie powody miał Seba, żeby zabrać komórkę Matyldy. Zastanawiała mnie także postać Brodeckiego. Najpierw zachował się jak ostatni nie-powiem-kto na komisariacie, a potem zgrywał mojego najlepszego kumpla i ze mną żartował. Może tak naprawdę starał się zdobyć moje zaufanie, żeby dobrać się do moich...

Majtek?

Zatrzymałam się raptownie w miejscu. Ulica była pełna majtek!

I to męskich majtek. Zszokowana tym niezwykłym widokiem, spojrzałam w górę i dostałam w twarz przepoconą koszulką. Jezu, obrzydliwość!

Zrzuciłam z siebie paskudztwo i zdałam sobie sprawę, że to ulubiony, groszkowy T-shirt Krzysia. Uniosłam ostrożnie głowę - rzeczywiście, ubrania wylatywały z okna na drugim piętrze naszej kamienicy. Czyli z jego pokoju!

Nabierając tempa, okrążyłam budynek i weszłam na korytarz, ale nie zdążyłam włożyć klucza do zamka, bo drzwi otworzyły się szeroko i wypełniła je wielka sylwetka Lecha.

- Chłopaki! - ucieszył się na mój widok. - Jedzonko przyszło!

Korzystając z mojego rozproszenia, zabrał mi torby z jedzeniem i zaniósł je do kuchni. Tuptałam w oszołomieniu za nim, a z góry dochodziły do mnie stłumione odgłosy. Chyba kłótni.

Przeszłam przez salon i stanęłam jak wryta.

W kuchni brylowali roześmiani Adrian i Sebastian, a w rolach gości występowali Hubert, chłopak Małgorzaty, z Tobiaszem, miłością Celestyny. Na stole walały się brudne szklanki, dwie prawie puste butelki po whisky, jeden praktycznie opróżniony Burbon, a całość obrazu uwieńczała najprawdziwsza wieża jenga z puszek po piwie.

Rzuciłam torebkę na blat, ostrożnie, żeby nie przewrócić misternej konstrukcji i popatrzyłam na ich twarze. Niech mnie dunder świśnie. Była godzina ledwo dziewiętnasta, a oni byli całkowicie wstawieni.

- Chyba sobie kpicie. - Ręce mi opadły. - Matylda niedawno umarła, a wy urządzacie imprezę?! Wstydu nie macie?!

- Pijemy za jej zdrowie. - Sebastian z hukiem postawił na stole swoją szklankę, rozlewając whisky za sto złoty. - Tobiasz, polej.

- O nie, Seba! - Tobiasz czknął głośno. - Przepraszam.. Pardon.. Ale to niezdrowe pić na pusty żołądek.

- Nie jest pusty! - zaprotestował Sebastian. - Jest w nim whisky!

- Dość. - Zabrałam butelkę z zasięgu jego ręki. - Jesteście wszyscy kompletnie napici!

- Owszem - potwierdził dumnie Hubert. - I zaraz w tym stanie znajdzie się jeszcze jedna osoba!

- O, z pewnością nie ja! Absolutnie!  - Odstąpiłam krok do tyłu. Ktoś tu musiał zachować trzeźwość umysłu, choćby po to, żeby otworzyć straży miejskiej lub policji, których bez dwóch zdań wezwą w końcu sąsiedzi. Albo nie, po zastanowieniu lepiej w ogóle im nie otwierać, jako że mamy wyjątkowy talent do podpadania przedstawicielom tej profesji.

Lechu bez najmniejszego trudu zabrał mi butelkę i beztrosko nalał sobie pełną szklankę, wylewając przy okazji sporo trunku na podłogę. Zaśmiał się i jednym ruchem uzupełnił też kieliszki kolegów, mocząc przy tym cały stół.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz