Rozdział 37. Wstrętny babsztyl

3.6K 607 301
                                    


Zabijecie mnie xD 

Wiem, że miał być ostatni, ale wyszło mi 5k znaków xD 

Rozbiłam to, więc będzie jeszcze rozdział 38 i epilog :D


Teresa Doniecka czuła się wyśmienicie w roli dowódcy, kiedy to rozstawiała domowników po kątach ich własnego mieszkania. Miałam poczucie, jakby od wystarczającej ilości krzeseł zależało nasze przetrwanie, natomiast czyste szklanki okazały się bardziej wartościowe niż siekiera na Syberii.

Specjalnie użyłam określenia „dowódca", a nie „coach", bo ten drugi przynajmniej człowieka od czasu do czasu pochwali, a my mogliśmy liczyć co najwyżej na pełne irytacji fuknięcie za każdą wpadkę.

Jednak nikt nie miał odwagi otwarcie przeciwstawiać się pogrążonej (teoretycznie) w żalu matce zmarłej. Nawet Małgorzata odpuściła pokazy buntu, odkąd przypomniałam jej o przemówieniu Petroneli, jak to wprowadziliśmy niedostateczną żałobę po Matyldzie.

- Niedostateczny to Petronela ode mnie dostaje za taki numer. – Gosia trzepnęła wściekle rurą od odkurzacza o podłogę w salonie. Próbowała go uruchomić już kilka minut. – I jeszcze złośliwość rzeczy martwych! Jakbym mogła to bym wyszła z siebie i stanęła obok.

- Ja bym najpierw stanęła, a później uciekła jak najdalej. – Zasypałam sodą oczyszczoną kolejną plamę oleju po frytkach na stoliku kawowym. – W zasadzie się cieszę, że twój sprzęt nie działa, bo moja głowa by tego nie przetrwała.

Irena przejęła odkurzacz i sprawnie wyjęła wielki kłak włosów z rury wydechowej.

- No co ty? – Uśmiechnęła się do mnie z przekąsem. – Mamy dzięki tobie i naszym nowym koleżankom tyle ruchu, że się powinnaś czuć jak nowonarodzona.

Oj, czeka mnie niezła pokuta za decyzję przy głosowaniu.

- I owszem, czuję się jak noworodek – mruknęłam z żalem. - Najchętniej tylko bym coś zjadła i wróciła do łóżka.

Goście póki co nie dotarli, ponieważ Teresa poinstruowała ich, żeby jechali przez Borowską, gdyż tam jest lepsza droga dla podwozia. Tym samym posłała cały tłum w największe korki, a do tego doszło im zapewne szukanie miejsca do zaparkowania. Mieliśmy około kwadransa przewagi na ogarnięcie standardowego bałaganu, ale w tyle osób szło nam naprawdę nieźle.

Tylko jak ja zrealizuję plan o wielkim przedsesyjnym sprzątaniu? Nikt mnie już nie posłucha.

Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Lub olejem, jak w moim przypadku.

Nagle rozległ się dźwięk telefonu.

- Hubert. – Gosia wyjęła komórkę z kieszeni i odrzuciła połączenie. – Ten to ma tupet. Do mnie ciągle wydzwania, ale na pogrzeb swojej kochanki nie raczył się pofatygować.

Nie miałam dzisiaj ochoty na myślenie o jego pokręconej osobie, więc puściłam jej słowa mimo uszu. Głowa mi zaczynała pulsować od nadmiaru światła, ale dzielnie szorowałam blat. Uporałam się ze stolikiem, zdjęłam rękawice i wrzuciłam je do szafki w kuchni, w której czyste naczynia ogarniała Celestyna.

Kiedy zamknęłam drzwiczki, ze zdziwieniem zauważyłam, że szklanki były już równo ustawione, a obok leżał chleb tostowy, pokrojony na małe kwadraty. Celestyna układała na nim szynkę i ser żółty.

- Niedługo będzie catering, ale póki co może zrobię mini kanapeczki dla każdego – wyjaśniła.

- Dobry pomysł. Chłopcy są już pewnie głodni.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz