Rozdział 12. Teczka!

4.2K 696 196
                                    


W środku była pustka. Ani jednej karteczki!

Jak to możliwe?! Przecież nikt nie wiedział o tym, że ją tu schowałam, nawet Cela! Z niedowierzaniem zamknęłam aktówkę i zrozumiałam, co się stało.

Pardon najmocniej, to nie ta teczka.

To przez te emocje! Rzuciłam ją na biurko obok moich rzeczy i wyciągnęłam tym razem tę prawidłową z szafki nocnej. Nadal siedząc na podłodze, otworzyłam mój łup z kradzieży i przeczytałam ponownie tytuł pracy licencjackiej Matyldy:

"Najsłynniejsze, nielegalne przedsięwzięcia wielkich firm i koncernów"

Plik papieru był złączony zatrzaskiem. Chciałam położyć całość na kolanie, ale pod palcami poczułam, że z tyłu część kartek zwisa sobie swobodnie. Kuknęłam na ostatnie strony, zapewne załączniki.

Chyba jednak nie.

Odłożyłam pracę na bok i skupiłam się na czymś, co okazało się wydrukiem z poczty elektronicznej. Ktoś, z uroczego adresu "dobra.rada@esseo.pl", wysłał mail do Matyldy na dwa tygodnie przed jej śmiercią. Najwyraźniej uznała wiadomość za na tyle ważną, żeby ukryć ją pod jakże niepozornym hasłem "Ściśle tajne".

"Psuć wszystkiego dookoła

równie dobrze jak ty nikt nigdy nie zdoła.

Bycie chamskim nie popłaca,

a karma wraca.

Uważaj na to, co w życiu robisz

bo sobie kłopotów narobisz.

Twój Oddany Dobra Rada"

Boże, nie wiedziałam co przeraziło mnie bardziej: jakość literacka tego wiersza czy fakt, że oto znalazłam pisemne groźby wobec Matyldy! Ktoś przecież jak nic straszy ją śmiercią!

Jasny gwint. Czemu nie poszła z tym na policję? A może poszła, ale ją odprawili? Skoro ktoś jej wysyłał takie maile i teraz umarła, to chyba jasne, że nie był to wypadek?

Już chwytałam za telefon, żeby kolejny raz zapewne pokłócić się ostatecznie w którymś momencie z Brodeckim (to takie smutne, że zaczynałam się ekscytować katowaniem go, myśłałam że jestem lepszym człowiekiem...), kiedy rzuciłam spojrzeniem na jej pracę licencjacką.

Nie to, żebym nie chciała się pochwalić swoim odkryciem, które być może potwierdzało pochopnie odrzuconą przeze mnie teorię o bossie wrocławskiej mafii. Niestety, ale jak tylko Brodecki zwęszy trop, każe mi przytachać wydruk na komisariat, a jak oczywiście powiem, że nie - to skubany sam tu przyjedzie i narobi mi wstydu przy wszystkich. A ja chcę w spokoju przejrzeć tą pracę i dowiedzieć się może, dlaczego ktoś sobie Matyldę obrał na cel.

Odłożyłam telefon na stolik. Mam czas, nie wypada mu przecież zawracać głowy takimi sprawami przed przerwą obiadową.

Spojrzałam jeszcze na drugą luźną kartkę, tym razem dla odmiany zapisaną pismem odręcznym. Widniało tam tylko nazwisko niejakiego Wiesława Zryńskiego i numer telefonu. Zostawię to na koniec.

Wzięłam kawkę i zabrałam się do lektury. W pierwszych rozdziałach autorka rozwodziła się, tak jak podejrzewałam, nad wszelkimi możliwymi skandalami typu Golden Gate i Amber Gold.

A potem się oplułam, wylałam na siebie połowę mojej kawy i wykonałam popis godny olimpijskich akrobatek gatunku Olgi Kapranovej, próbując uratować przed zalaniem dzieło Matyldy.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz