Rozdział 14. Goście, może lepiej się wynoście...

4.7K 725 311
                                    

Teresa Doniecka nie była w ogóle podobna do córki. Weszła i rozejrzała się po naszym przedpokoju, rzuciła okiem przez łuk drzwiowy do salonu i chyba wyrobiła sobie opinię niezbyt pochlebną, bo wykrzywiła wąskie usta i zmarszczyła nos z niesmakiem.

Bardziej zadowoliłby ją nowoczesny blok - ale hej! - ta kamienica stała tu sto lat przed jej urodzeniem i będzie stała jeszcze sto po jej śmierci. Trochę szacunku dla starszych.

- Na zewnątrz czekają robotnicy i ciężarówka. Rozmawiałam z panią Pakułą, dała mi zapasowe klucze do pokoju Matyldy - rzuciła w przestrzeń, nadal wodząc krytycznym wzrokiem po schodach i tapecie. - Uporają się z tym szybko i z głowy.

"Szybko i z głowy"? Zamurowało mnie przez co musiałam wyglądać strasznie głupio. To raczej nie był pokaz matczynych uczuć, chyba że ukrywała swój żal pod maską obojętności.

- Wolałabym, żeby skończyli jak najszybciej, bo płacę im za godzinę.

Hm.. Chyba jednak nie ukrywała...

- Oczywiście... - Przetarłam nerwowo ręce i poprawiłam torebkę na ramieniu. - Chciałabym tylko powiedzieć, że strasznie mi przykro z powodu śmierci pani córki.

- Wypadki chodzą po ludziach. - Wzruszyła ramionami.

Wzruszyła ramionami?!

- Jeśli mam być szczera... - Zawahałam się. Może i miałam kiepski pomysł, ale teraz był jedyny moment, kiedy byłyśmy jeszcze same. - Nie wierzę, że to był wypadek, choć policja na razie twierdzi inaczej. Chciałabym porozmawiać z panią o Matyldzie, jeśli czuje się pani na siłach.

- Nie wypadek? - powtórzyła beznamiętnie i poprawiła przekrzywiony kapelusz. - Więc samobójstwo?

Coś było bardzo nie tak z jej psychiką, skoro rozmawiała o swoim dziecku jak o zmarłej sąsiadce z naprzeciwka. Czyżby Matylda zraziła do siebie nawet własną matkę?

Kolejna zdolność paranormalna?

Choć to mogła być gra pozorów. Spróbowałam wczuć się w jej sytuację i zaczęłam delikatnie:

- Sądzę, że podano jej te tabletki podstępem. Mogę się założyć o wszystkie swoje pieniądze, że maczał w tym palce ktoś trzeci.

Uniosła brew.

- Raczej nie byłaby to duża suma - skwitowała i zlustrowała mnie od góry do dołu tak, że poczułam się w hierarchii społecznej niżej od pana Wojtusia. - Lepiej niech pani zostawi śledztwo policjantom. Ja mam w tej chwili za dużo na głowie, żeby poświęcać czas na szalone teorie.

Oddychać. To przemawia nieutulony żal, a nie zwykła ludzka złośliwość.

Chyba wybrałam złe studia. Gdzie to psychologiczne powołanie, kiedy jest potrzebne?

- A przy okazji - dodała, idąc na górę - we wtorek z samego rana jest pogrzeb. Chciałam załatwić to jutro, ale nie mogę przez jakieś policyjne procedury. Dlatego niech pani nie rozpowiada na prawo i lewo tych morderczych hipotez. Już i tak muszę się tłumaczyć wszystkim z tak późnego pochówku, więc nie mam ochoty na kolejne plotki.

Przynajmniej w końcu dostrzegłam rodzinne podobieństwo. Jeśli Matylda dorastała w takich uroczych warunkach, to wybaczam jej wszelkie wady charakteru. Co za tragiczna pula genowa. Zrezygnowałam z odzywania się do tego czegoś i chwyciłam za mosiężną klamkę drzwi wyjściowych.

Kurcze, nie mogłam tak po prostu wyjść, kiedy obca osoba kręciła się po mieszkaniu.

Wysłałam SMS'a do Gosi, żeby zaraz tu zeszła, bo przywieźli pizzę. To powinno skutecznie wywabić ją z pokoju.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz