Rozdział 25. Nudne wieczory

3.7K 624 138
                                    

Zróbmy wstęp godny tych wszystkich książek, w których rozmyślania głównej bohaterki stanowią połowę rozdziału i producenci ekranizacji mają spory problem z wsadzeniem ich do filmu.

Nie licząc moich kochanych dzióbków z Gajowej, większość mężczyzn, których znam, kojarzy mi się ze sportem. Głównie z palantem. To wrażenie nasiliło się po poznaniu Stefana (który do tej pory nie zadzwonił) i ugruntowało na Amen odkąd pojawił się Brodecki. Ale teraz znajdowałam się pośród prawdziwych, rozgrzewających mięśnie sportowców i zamiast się ślinić bardziej niż na ciastko z czekoladą, szłam obok nich jak na ścięcie.

Nie wiem, kto bardziej się spocił w czasie tej drogi - oni z wysiłku czy ja ze stresu.

Po rewelacjach randomowego kolegi Lecha, straciłam wszelki zapał do znalezienia mordercy. Należało spojrzeć prawdzie twarzą w twarz. W miarę upływu czasu zbierałam tylko więcej dowodów na to, że Matylda była wredotą.

Wcale nie chciałam się już dowiedzieć, kto ją zabił, chociaż wtedy mogłabym wysłać mu kwiaty.

Jednak nie mogłam się wycofać. Za dużo się napracowałam, a ponadto straciłabym honor przed Brodeckim. Poza tym czułam, że coś tu śmierdzi.

No i najważniejsze - miałam świetną okazję do działania, bo Lechu właśnie mnie zauważył i wyglądał przez sekundę na mocno zaniepokojonego.

Instynkt kobiety albo permanentna głupota, wybierzcie.

- Ela! - Pomachał mi nerwowo. - Co tam?

Lechu był kupką nieszczęścia, a naprawdę na to nie zasługiwał.

Koniec, dość knowań na dziś. Postanowiłam twardo, że przełączam się z podwójnego agenta na tryb bezinteresowności. Po trzech latach prania mu skarpetek przez myśl mi nawet nie przeszło, żeby wprowadzać tutaj jakiekolwiek romantyczne elementy, ale przyda mu się pełna empatii rozmowa z przyjaciółką.

- Lechu, dlaczego nie przyznałeś się wcześniej, że trener wysłał cię na ławkę rezerwowych za palenie gandzi? - Wyciągnęłam legitymację w jego stronę. - Mogliśmy wszyscy przyjść, nie wiem, poświadczyć za ciebie albo przynajmniej pomóc ci się pozbyć tego krzaka już dwa tygodnie temu.

Lechu otworzył z przerażenia oczy, skoczył na nogi sprawniej niż gumisie po gumijagodach i zakrył mi usta ręką.

A fuj do kwadratu.

- No ejże! - Odsunęłam się z wyrzutem w głosie. - Celestyna ci nie mówiła, ile bakterii masz na dłoniach? Sto pięćdziesiąt gatunków na jednej!

- Nie tak głośno - szepnął, choć odgłosy gry zagłuszyłyby krzyk i objął mnie ramieniem. - Do szatni, ale to już!

- Uspokój się - mruknęłam, kiedy pchał mnie przed sobą. - Większość z nich jest niegroźna, no chyba że nie myjesz rąk po siusianiu.

Jęknął z żałości, ale w końcu przetransportował nas do małego pomieszczenia, bez wzbudzania większego zamieszania. Całkiem ładne miejsce. Pod metalowymi szafkami ustawione były ławki, a podłoga wyłożona została białymi kafelkami. Pachniało natomiast stęchłymi ciastkami.

Zatęskniłam za zapachem potu z hali.

Lechu zrobił szybki zwiad i z ulgą stwierdził, że byliśmy sami. Na wszelki wypadek zamknął za nami drzwi na klucz.

- Proszę cię, nie używaj tutaj słowa "gandzia". - Stanął przede mną zakłopotany. - Będę miał przerypane, jak ktoś cię usłyszy.

- Ja się dziwię, że jeszcze nie masz. - Podeszłam do zostawionego na podłodze ręcznika i z obrzydzeniem podniosłam go dwoma palcami. - Okropne. Cela i Irena umarłyby od samego patrzenia.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz