Rozdział 36. Kwestia zaufania

3.7K 609 288
                                    


- Ja się boję tej kobiety. Patrzy na ciebie beznamiętnie, a w jej myślach płoniesz na stosie i nawet nie wiesz - szepnęłam do Małgorzaty, która stała po mojej prawej ze splecionymi rękami. - I nagle, puff, jesteś popiołem.

- Nigdy więcej nie zarywasz nocy - odszepnęła. - Robi się z ciebie drugi Arystoteles.

- Brzmi prawie jak "arystokracja". - Obserwowałam z zainteresowaniem resztę cmentarnego towarzystwa, zgromadzonego w kaplicy. - Może dzięki temu w końcu zyskam jakieś punkty do sympatii u matki Matyldy.

Stałyśmy z tyłu pomieszczenia w ławie położonej idealnie prostopadle naprzeciwko modlącej się rodziny Donieckich, więc miałyśmy ich profile jak na dłoni. Zdążyliśmy akurat na rozpoczęcie mszy. Było tak gorąco, że z ulgą powitałam chłodne wnętrze kaplicy. Sprawę upału pogorszył uprzednio fakt, że spod naszego mieszkania musieliśmy przejść spory kawałek na przystanek. I tak miałam szczęście w nieszczęściu, bo z tego niewyspania telepały mną porządnie dreszcze.

Abstrahując, podczas jazdy autobusem miałam tak zwiększoną dawkę wstrząsów, jakiej historyczni psychiatrzy baliby mi się zastosować nawet przy zaawansowanej schizofrenii. Ja współczuję takich dróg ludziom, którzy zużywają na nich własne auta. Zwłaszcza wczesną wiosną, bo Polska to jedyny kraj, gdzie razem ze śniegiem topnieją drogi.

Z powodu pogody szczególnie Roman w smokingu miał przerąbane. Chociaż jemu życie na chwilę zafundowało oblanie się zimnym potem.

Już kwadrans temu, jak tylko wysiedliśmy z autobusu obok Cmentarza Ducha Świętego, Celestyna od razu wydobyła z torebki orzeźwiającą mgiełkę i obficie się popsikała. Została na przystanku, żeby poczekać na Tobiasza, Krzysia i Krystynę, którzy zadzwonili, że się spóźnią.

Z pozostałymi zaliczyłam sprawny slalom między autami. Ostatecznie zatrzymałam się przy bramie cmentarnej, gdzie po raz setny obciągnęłam sukienkę, która okazała się jednak za mało elastyczna i w konsekwencji podwijała mi się bezlitośnie na udach.

Roman dołączył do mnie i rozejrzał się dookoła.

- W Polsce jest taka bieda, że wszystkiego brakuje. - Uśmiechnął się z przekąsem. - A najbardziej miejsc na parkingach.

Irena także zatrzymała się niedaleko i wzięła pod boki, kiwając głową.

- Ja może bym tu jakoś zaparkowała, ale nie gwarantuję, że wszystkie zaangażowane auta wyszłyby z tego manewru w dobrym stanie.

Petronela wyminęła nas troje piorunem bez słowa i weszła na brukowaną drogę do kaplicy. Podreptałam odruchowo za nią, ale po paru metrach zrezygnowałam z pogoni. Lepiej będzie zapewnić dziewczynie odrobinę spokoju.

No dobra, po prostu nie mogłam iść tak szybko, bo jedynie tip topy gwarantowały moim udom odrobinę prywatności.

Natomiast Lechu, Adrian i Sebastian obstawili młodszą Doniecką z każdej strony, niczym ochroniarze hollywoodzkiej gwiazdy. Kiedy cała grupa była już daleko, westchnęłam pod nosem ze smutkiem.

- Biedna dziewczyna. - Pomimo swoich skłonności do donosicielstwa poruszała we mnie wrażliwe struny. - Akurat jej naprawdę mi szkoda.

- Tobie jest wszystkich szkoda. Krzysztofa też ci szkoda, mimo że sam sobie zafundował swój los. - Małgorzata wyłoniła się zza moich pleców i miłosiernie pociągnęła tył mojej niewspółpracującej sukienki w dół. - Ja się nie martwię, bo nie mam po co.

- Też chciałabym mieć to w czterech literach, ale tam jest taki cellulit, że nic się już nie zmieści. - Wyjęłam z torebki komórkę. - Może rzeczywiście chodźmy, bo zaraz przekroczymy granice modnego spóźnienia.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz