Rozdział 15. Wszyscy święci

4.2K 722 364
                                    


Szłam do Brodeckiego z duszą na ramieniu i watą zamiast nóg. Bałam się, że nie znajdziemy mordercy, a Petronela i (od biedy...) matka Matyldy nigdy nie będą mogły domagać się sprawiedliwości. W tym samym czasie bałam się równie mocno, że znajdziemy winnego, a ja będę zdruzgotana, że to ktoś z moich przyjaciół.

Gdybym mogła, ustawiłabym na Facebooku status: "To skomplikowane".

Stanęłam już na przystanku tramwajowym i otuliłam się szczelniej bluzą. Czerwiec czerwcem, ale nie zamierzałam narażać się na zapalenie płuc. Ciężko byłoby śledzić i podsłuchiwać innych, gdybym co chwilę zdradzała moją pozycję przez pociąganie nosem.

Poza tym, gdybym ja też wykitowała, kto by płacił czynsz pani Pakule?

Zegarek na moim nadgarstku wskazywał ósmą wieczorem, powoli robiło się ciemno. Wokoło mnie kręcili się młodzi ludzie, jak to zawsze w piątki.

- Imprezaaaaa! - Jakiś koleś potrącił mnie łokciem i podbiegł do swoich kumpli.

To sobie wybrał Brodecki miejsce na spotkanie...

Jak na komendę (komenda, jak to pasuje do kontekstu) po drugiej stronie ulicy pojawiła się jego wysoka postać, ubrana całkiem na czarno. Musiał jeszcze pokonać przejście dla pieszych, a nadjeżdżał akurat tramwaj, więc miałam czas na zebranie sił.

Coś mi mówiło, że nie będzie to przyjemna rozmowa. Nie, żebym w ogóle kiedyś żywiła pozytywne uczucia do Brodeckiego lub zamierzała je żywić w przyszłości. No chyba, że byłoby to schadenfreude.

Kiedy tramwaj przejechał, komisarz dopiero mnie zauważył i kiwnął głową, żebym to ja podeszła do niego. Nie wiem, czy był jeszcze na służbie, ale niech mu będzie.

Przeszłam na drugą stronę, razem z hordą dzieciaków.

- Czarne spodnie, czarna bluzka, czarna kurtka ze skóry. Idziemy rozmawiać o śledztwie czy robić włam? - zaciekawiłam się.

- Nie masz dobrych butów na włam - zadecydował, patrząc na moje baleriny. - Następnym razem załóż trampki to zobaczymy, co da się zrobić.

- A w torebce będę miała rolki, żeby szybciej od ciebie uciekać przed psem właściciela.

- Czarująca jak zawsze. - Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę zatoczki dla aut na rogu Gajowej i Łódzkiej. - Chodź, zabieram cię w ciche miejsce na narady, a potem odstawię do domu.

Przedarliśmy się przez tłum i Brodecki zaprowadził mnie do szarej audicy, stojącej na zakazie parkowania. Zapewne plusy pracy w policji.

- Piątek - mruknął Brodecki już za kierownicą, patrząc na tłumy ludzi. - Nie zazdroszczę kolegom z patrolu.

- Nie mów mi, że sam taki nie byłeś. - Zapięłam grzecznie pasy. To jedna z rzeczy, której nauczyłam się przy Irenie i jej osobliwej interpretacji znaków drogowych.

- Byłem sto razy gorszy. - Zaśmiał się naprawdę serdecznie, po raz pierwszy od początku naszej wyboistej znajomości. - Nie mam pojęcia, co pouczającego z mojego życia wstawię kiedyś na koniec zdania "Synu, ja w twoim wieku...".

Mój wzrok powędrował do obrączki na jego serdecznym palcu.

Czyli ma żonę i dzieci? A może tylko żonę? Albo to zwykły pierścionek? Nie, to głupota, po co nosić pierścionek, który wygląda jak obrączka. Zapytać, nie zapytać? Może zapytam.. Ale w sumie w jakim kontekście? I w ogóle jak wyjaśnić, po co chcę to wiedzieć? Nie, to bez sensu. Ale chciałabym wiedzieć. Nie, nadal bez sensu.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz