Rozdział 43. Epilog ;)

3.5K 614 192
                                    


Brodecki spełnił wszystkie moje oczekiwania, a mianowicie nie wykazał absolutnie żadnej zdolności do współpracy, zwyczajnie nie odbierając. Jeden raz, rozumiem, ale osiem nieodebranych połączeń powinno dać mu coś niecoś do zrozumienia!

Poczekaliśmy jeszcze trochę na odzew zainteresowania, ale ostatecznie, po godzinie od pierwszego czytania pracy licencjackiej i doszczętnego zdarcia swoich strun głosowych, zdecydowaliśmy się wysłać na Podwale delegację.

W skład legionu samobójców wchodziłam ja, jako najbardziej zaangażowana w znajomość z podkomisarzem, Roman i Krzysio, jako najbardziej zaangażowani w działalność zbrodniczą firmy oraz Adrian, jako mimowolnie najbardziej zaangażowany w znalezienie samej pracy licencjackiej.

Dane, które były potrzebne do zalogowania na koncie Matyldy, Celestyna spisała skrupulatnie na małej karteczce i powierzyła mi do przekazania wymiarowi sprawiedliwości.

- Będę traktować, jak święte kości – obiecałam jej, schowałam karteczkę do torebki i wyszłam z chłopakami na korytarz.

Na zewnątrz oślepiło mnie słońce. Idący przede mną Adrian stanął tak nagle na schodach, że aż na niego wpadłam. Roman pchnął go lekko do przodu, wygrzebując jednocześnie kluczyki z kieszeni spodni. Na chodniku przed naszą kamienicą stało sobie spokojnie, w pełnym blasku czerwcowego słońca, Maserati Emersonów.

- Kiedy odebrałeś auto? – Adrian z komiczną miną wskazał ręką na samochód. – Ile kosztowały części?

- Na weekend i miliony monet. – Roman wsiadł do auta i przekręcił kluczyk. Silnik zawarczał łagodnie, gotowy do drogi.

Nie mając czasu na kontemplowanie zupełnie obojętnego dla mnie odkrycia, wpakowałam się do środka, a za mną pozostali członkowie delegacji. Ja zajęłam miejsce obok kierowcy, a chłopcy tylne siedzenia.

- I co? Zapłaciłeś od razu? – dopytywał Adrian, zapinając praworządnie pasy.

- Ojciec zapłacił. – Roman obejrzał się, żeby wycofać na ulicę i jednocześnie puścił mu oczko. – A myślisz, że dlaczego czekałem z wkurzeniem go aż do zeszłego poniedziałku?

Autko zaczęło zjeżdżać z chodnika zgodnie z prawami równi pochyłej, ale stoczyło się ledwo pół metra, kiedy Roman gwałtownie wdepnął hamulec.

- Proszę państwa, koniec wycieczki. – Wjechał z powrotem na opuszczane miejsce parkingowe i zaciągnął ręczny. – Wysiadamy.

Zupełnie zdezorientowani nie ruszyliśmy naszych ciał ani o milimetr.

- Roman, na religię latającego potwora spaghetti! – jęknął załamany ostatecznie Adrian i uderzył czołem w mój fotel. – Nie wytrzymam z tobą psychicznie. Zaklinam cię, zmień mechanika albo osobiście wywieszę baner z ogłoszeniem w środku rynku, żeby znaleźć ci jakiegoś kompetentnego fachowca. A tego swojego najlepiej pozwij.

- Do stu diabłów, toż nic się nie popsuło! – Roman przewrócił oczami, ale na wszelki wypadek splunął dwa razy. – Odpukać! Bez pensji od ojca, musiałbym chyba sprzedać płuco, żeby tutaj naprawić głupią śrubkę. Po prostu nie będę nabijać kilometrów, skoro ktoś inny miał ochotę.

Kiwnął głową w lewo. Znajome Audi ominęło nas zgrabnie i zaparkowało równolegle parę metrów dalej. Ze środka wyszedł przebiegły troglodyta, którego właśnie szykowaliśmy się ścigać.

Bardzo dobrze! Pójdzie sprawniej.

- Zaczekajcie tutaj. – Złapałam za klamkę. – Wyjaśnię mu wszystko, a jeśli będę potrzebować wsparcia, dam wam znak.

Śledztwo na trzy piętraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz