Rozdział 1.

777 31 14
                                    

Etain wspięła się po ostatnich stopniach prowadzących do sali tronowej i westchnęła z zadowoleniem, wkraczając do przestronnego, ale zaniedbanego pomieszczenia. Strzeliste sklepienie komnaty sprawiało, że czuła się drobna oraz słaba, niewiele znacząca, mimo to coś w tym miejscu dodawało jej otuchy. Może chodziło o zawisłą w nieruchomym powietrzu powagę graniczącą z potęgą. Albo o magię zaklętą wśród wiekowych murów, którą wyczuwała prawie przez skórę.

Tak czy siak Podniebna Twierdza zaczęła stawać się dla świeżo upieczonej Inkwizytorki domem. Potrzebowała wielu usprawnień, odnowień, rewitalizacji – słowem należało włożyć w nią ogrom pracy. Jednak Etain była gotowa na wszystko, byle uczynić Inkwizycję światłą organizacją sprzed setek lat.

— Prawda, że robi wrażenie? — rozległ się przyjazny kobiecy głos.

Etain zwróciła zaciekawione spojrzenie ku stojącej w otwartych bocznych drzwiach Josephine. Ambasadorka, jak zwykle trzymająca w garści drewnianą podkładkę, na której ułożyła kilka dokumentów, uśmiechała się do niej, przypatrując się jej życzliwie.

— Ogromne — przytaknęła Etain, także unosząc kąciki ust. — Nadal nie mogę uwierzyć, że ją odnaleźliśmy.

— Na całe szczęście Solas się nie pomylił — stwierdziła, stając bokiem do idącej do niej Etain, by zmieściły się w nieco wąskich drzwiach. — Chociaż Leliana dawała mu na początku niewielkie szanse.

Etain potrząsnęła głową.

— Solas jest bardzo mądry. Od początku wiedziałam, że tu trafi. Bałam się tylko, że zajmie to więcej czasu i będzie nas więcej kosztowało. — Minęła Josephine, jednak zaczekała, żeby zrównała z nią krok. — W takich momentach tęsknię za naszymi łowcami. Zastanawiam się, czy nie odnaleźliby Podniebnej Twierdzy sprawniej.

— Nie ponieśliśmy wielkich strat — przypomniała pocieszająco, idąc u jej boku. — A teraz poniesiemy wielkie koszta.

Etain uśmiechnęła się rozbawiona i przytaknęła. Nie dało się nie zgodzić ze słowami Josephine – Podniebna Twierdza wymagała nie tylko wysiłku, ale także pieniędzy. Tych nie mieli aktualnie w nadmiarze. Etain pozostawało wierzyć, że pewnego dnia się to zmieni.

— Leliana zaproponowała naradę — rzuciła niespodziewanie Josephine, wyrywając Etain z zadumy. — Może przejdziemy już do odpowiedniej komnaty?

Etain skinęła głową.

— Oczywiście.

W ciszy skierowały się do następnych drzwi, przez które wkroczyły do wysokiego korytarza. Etain przyjrzała się wybitej w kamiennej ścianie dziurze i z trudem powstrzymała się od skrzywienia. Przez ubytki w murze wpadało nie tylko ostre górskie słońce, ale także lodowaty wiatr. Natychmiast dostała gęsiej skórki.

— Trzeba coś z tym zrobić — mruknęła krytycznie, przechodząc przez gruzy.

Josephine, starając się zachować przy tych trudnych manewrach chociaż odrobinę gracji, potwierdziła to pełnym aprobaty pomrukiem. W jednym kawałku przedostały się pod olbrzymie drzwi i wspólnymi siłami je pchnęły, by schować się przed ziąbem.

Sala narad nie była zniszczona, co cieszyło Etain, ilekroć tu przychodziła. Duże czyste okno wychodziło na pusty plac ziemi, gdzie rosło tylko jedno częściowo uschnięte drzewo. Etain często wędrowała tam spojrzeniem podczas posiedzeń, ale nie wymyśliła, do czego dałoby się wykorzystać tę przestrzeń. Zresztą nie widziała sensu w dokładaniu sobie pracy, skoro istniały ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz