Dorian zachłysnął się powietrzem, gwałtownie siadając. Ciężar z nóg nie zniknął – trochę się przesunął. Co, do jasnej cholery, mogło go nachodzić w jego własnym łóżku? Komnata pogrążona była w nieprzeniknionym mroku i nie zdołał przeszyć go spojrzeniem. Bez sensu. Nawet nie wiedział, czy wołać straże.
Uniósł dłoń, nad którą zamigotał płomień. Niewielka kulka ognia zawisła w powietrzu, rzucając wokół roztańczone cienie. Blask oświetlił skuloną w nogach łóżka postać. Zgarbioną, przykucniętą, z wielkim kapeluszem.
Z gardła Doriana wyrwał się okrzyk, zanim nad sobą zapanował. Przycisnął dłoń do ust, nerwowo odchrząkując. To było bardzo nieeleganckie zachowanie.
— Wybacz, to zaskoczenie — mruknął, odgarniając poczochrane włosy z czoła.
Kapelusz się nie poruszył i Dorian uzmysłowił sobie ważną rzecz. W Inkwizycji nikt o normalnych zmysłach nie nosił czegoś takiego. Tak paskudnego. Zmarszczył czoło, czując, jak niepokój dławił jego pierś.
— Cole? — wychrypiał.
Kapelusz się uniósł, ukazując znajomą, napiętą twarz.
— Wróciłem.
Dorian gwałtownie się do niego pochylił i bez wyczucia zacisnął dłonie na jego kościstych ramionach. Poczuł, że Cole drgnął nerwowo.
— Gdzie Keva? Co z nią? — wyrzucił z siebie na wydechu.
Przecież to do niej poszedł, tak? Przyprowadził ją?
Serce biło tak mocno, że bolało.
— Daleko na południu — odparł cicho. — Wśród lodowatych szczytów.
Ręce Doriana osłabły i zsunęły się z ramion Cole'a. Wbił wzrok w pościel, czując, jak adrenalina opuszczała ciało, zostawiając je dziwnie osłabione.
— Żyje. Jest zmarznięta, ale silna. Boi się i idzie przed siebie. Pomogłem tak, jak umiałem. Tyle, ile mi pozwoliła. — Cole popatrzył na swoje dłonie. — Kazała mi wrócić.
— I ty jej posłuchałeś? — Dorian potrząsnął głową i odrzucił okrywający jego nogi koc, żeby wstać.
Zimno posadzki ukąsiło bose stopy, jednak niewiele się przejął. Przemaszerował do okna – na zewnątrz szalała śnieżyca. Ciężkie płaty śniegu oblepiały coraz więcej murów i chociaż w Podniebnej Twierdzy topniały szybko, wszystkie szlaki do rana będą nieprzejezdne. I w tej zawierusze znajdowała się Keva. Bez nich.
— Miała rację.
Dorian zacisnął zęby.
— Ona? Rację? — Obejrzał się na niego wściekle. — Nigdy nie ma racji! Jest tylko głupią...! Małą...! Słabą...! — Każde słowo stawało mu w gardle, aż straciły moc, gasnąc na jego języku, zanim je wypluł. — ...Dalijką.
Nabrał drżącego wdechu i potarł twarz, opierając łokieć o ścianę nad własną głową. Oczy go piekły. Nie wyspał się. Jak człowiek mógł się wyspać, kiedy zrywali go w środku nocy? Żeby... żeby nie powiedzieć niczego.
— Strach wypełnia pierś i dławi, łzy rozmazują obraz, ale to przecież nie wszystko. Nadal wierzy, nadal chce, nadal próbuje, w końcu... — rozległ się ściszony szept Cole'a.
— Daruj — wychrypiał. — Nie potrzebuję kazania.
— To nie twoje emocje — mruknął, jego głos lekko zadrżał. — Podobne, ale nie.
Dorian zmarszczył czoło. Przycisnął kciuka do ust i zagryzł paznokieć, uparcie wpatrując się w śnieżycę.
Doskonale. Po co w ogóle się odzywał. Z tym dzieciakiem nie było sensu gadać.
CZYTASZ
Niewolnica losu
FanfictionEtain Lavellan zmaga się ze swoimi obowiązkami. Tak, to dobre słowo - zmaga się, by wypełniać je jak najlepiej. Stanowisko Inkwizytorki to coś, na czym zależy jej jak jeszcze nigdy wcześniej. Nieszczęśliwa passa, która prześladowała młodą organizacj...