Powrót do Podniebnej Twierdzy był ponury. Nikt się nie cieszył, prawie nikt nie rozmawiał. W przejmującej ciszy wjechali na most prowadzący do bram, a jedynym, co zagłuszało milczenie, pozostawał stukot końskich kopyt. Strażnicy na ich widok uderzyli pięściami w piersi i odprowadzili oddział spojrzeniami. Dotarli na dolny dziedziniec, gdzie do wierzchowców przyszli chłopcy stajenni.
Keva poszukała kontaktu wzrokowego z Cullenem. Podchwyciła jego blady uśmiech. Zanim się odezwała, podszedł do niej, trochę szybciej, niż wymagała tego sytuacja, i sięgnął do jej policzka. Nie powstrzymała własnego uśmiechu, kiedy przymknęła oczy, wtulając twarz w jego ciepłą dłoń. Była trochę szorstka. Poczuła, że Cullen pocałował ją w czoło.
Powoli się uspokajała. Znała ryzyko, jakie niosły ze sobą ich obowiązki. Wiedziała, że czasami płaciło się za to najwyższą cenę. Zrobili wszystko, co tylko mogli. To był pech, potworny, przerażający pech, ale nic więcej. Szkoda, że poczucie winy nie mijało. Mogła prawdopodobnie zrobić coś inaczej, lepiej, szybciej.
Ale zrobili to, co zrobili. Uratowali tyle, ile zdołali. To musiało wystarczyć.
— Nie martw się, Aniołku — zamruczał w jej włosy Cullen.
— Pójdziemy zagrać w szachy w twoim gabinecie? — zaproponowała.
Cullen odwrócił wzrok. Keva poczuła krótkie ukłucie strachu w sercu. Mocniej zacisnęła palce na dłoni gładzącej jej policzek. Widziała, że Cullen napiął ramiona. Niepokój narastał, rozpościerał skrzydła, przyśpieszając jej oddech i bicie serca.
Coś było nie tak.
Cullen znów ucałował ją w czoło, trochę dłużej niż przedtem. Wysunął rękę z jej uścisku, chociaż próbowała go nie puścić, i obrócił się ku schodom prowadzącym na górny dziedziniec. Keva zająknęła się, wędrując spojrzeniem w tę samą stronę.
Coś było nie tak.
Na szczycie stopni stała Inkwizytorka. Przyglądała im się z góry, nieruchoma niczym posąg. Keva zmarszczyła czoło. Nie widziała z tej odległości jej twarzy, tylko unoszące się na wietrze czarne włosy. Strach zmiażdżył jej żołądek, odbierając dech.
Gdy w ich stronę ruszyła grupa strażników, poczuła się tak, jakby coś zacisnęło się na jej kończynach, uniemożliwiając najmniejszy nawet ruch.
— Co się...? — zaczęła na wydechu.
— Komendancie Rutherford — mruknął jeden z nich, wyciągając rękę do Cullena.
Cullen tylko skinął głową. Pozwolił skrępować sobie przeguby.
To pomyłka. To musiała być potworna pomyłka.
Keva wpadła między Cullena a strażników, zasłaniając go własnym ciałem tak samo jak podczas walki ze smokiem. Wiedziała, że tym razem miała podobne szanse. Chwyciła jego ręce, próbując zerwać z nich linę, którą go związywali.
— Przestańcie! — zawołała łamiącym się głosem.
— Kev — szepnął karcąco.
Potrząsnęła głową. Nie zamierzała go słuchać.
— Rozkaz Inkwizytorki, lady Lavellan — wyjaśnił strażnik, unikając jej spojrzeniem. — Mamy odprowadzić komendanta do komnaty przechodniej, gdzie zaczeka na proces.
— Co — wyszeptała, opuszczając ręce.
Mięśnie całkowicie osłabły. Nie mogła się ruszyć. Patrzyła na twarze otaczających ich mężczyzn, ale żaden nie chciał odpowiedzieć na jej wzrok.
CZYTASZ
Niewolnica losu
FanfictionEtain Lavellan zmaga się ze swoimi obowiązkami. Tak, to dobre słowo - zmaga się, by wypełniać je jak najlepiej. Stanowisko Inkwizytorki to coś, na czym zależy jej jak jeszcze nigdy wcześniej. Nieszczęśliwa passa, która prześladowała młodą organizacj...