Rozdział 18.

174 22 14
                                    

Z samego rana, jeszcze przed śniadaniem, Cullen zdecydował się zajrzeć do Kevy. Nie wymyślił żadnego wiarygodnego wytłumaczenia dla tak wczesnej wizyty, nie chciał się też przyznawać do czysto nieprofesjonalnej troski, ale nie zamierzał również czekać. Jeśli Keva naprawdę była w takim stanie, jak to przedstawił Cole, potrzebowała wsparcia. Choćby i od niego, ponurego pana komendanta.

Nawet nie pochylił się nad porzuconymi wieczorem dokumentami, tylko chwycił płaszcz i wymaszerował z gabinetu, kierując się na most łączący jego kwatery z główną częścią Podniebnej Twierdzy. W nerwach nie zauważył pracującego przy biurku Solasa – minął go, zignorowawszy jego skinienie głową na powitanie, udał się do wyjścia z komnaty i wkroczył do sali tronowej.

Próbował ułożyć w myślach to, co powie Kevie, kiedy już do niej przyjdzie. Nie mógł przyznać się do rozmowy z Cole'm. A Keva na pewno zapyta o powód wizyty, w dodatku tak wczesnej. Na samą myśl o okłamaniu jej coś zaciskało mu się na żołądku. Nie chciał jej tego rozbić, zresztą... potrafiła go przejrzeć w ułamku sekundy. To się nie uda. Ale w takim razie jak to rozegrać? Nie uwierzyłaby, że zjawił się kierowany troską.

— Cullenie? Cullenie!

Zatrzymał się dopiero przy drugim zawołaniu. Zaskoczony odwrócił się do maszerującej za nim Josephine. Jak zawsze prezentowała się nienagannie, nawet pomimo szybkich ruchów, do których ją zmusił, nie usłyszawszy, że do niego mówiła. Na jej ustach błąkał się lekki, jakby pobłażliwy uśmiech.

— Dokąd się tak śpieszysz? — zagadnęła.

Cullen zerknął ku drzwiom prowadzącym do komnat mieszkalnych, zająknął się i koniec końców potarł kark. Co mógł odpowiedzieć, żeby nie zabrzmiało to podejrzanie?

— W każdym razie wczoraj nie mogłam skontaktować się z Kevą — porzuciła pytanie, zauważywszy jego bezradne spojrzenie. — Wiesz coś może na ten temat? Jej komnat nikt nie otworzył, kiedy posłaniec tam zajrzał.

— Gorzej się poczuła — mruknął. — Coś się stało?

— Nie, nie. — Machnęła ręką i uśmiechnęła się szeroko. — Słyszałam, że nieformalnie została twoją zastępczynią, więc uznałam, że mi pomożesz.

— Zależy w czym — zastrzegł.

Josephine wymownie uniosła brew, jakby próbowała go skarcić za te niemądre dowcipy, jednak nie przestała się uśmiechać. Spośród trzymanych na podkładce papierów wyciągnęła niewielką kartkę i podała mu ją.

— To oficjalny raport odnośnie prac ogrodowych. Sadzonki lady Lavellan dotarły ze szlaku dzisiaj nad ranem. Może zdecydować, czy chciałaby się nimi zająć osobiście — poinformowała w bardziej profesjonalnym tonie. — Zaniósłbyś jej to?

Cullen przyjrzał się dokumentowi. Zmarszczył czoło, zauważywszy, że podczas ich nieobecności sporo zostało wykonane. Nieprzyjemny ciężar niezręcznej rozmowy spadł z jego barków, a na twarzy pojawił się zadowolony uśmiech.

— Oczywiście — zapewnił. — Czyli ogród jest już częściowo przygotowany?

— Brakuje mu jeszcze dużo do pełnej świetności, ale przestał straszyć gołą ziemią — stwierdziła Josephine, przyglądając się mu. — Dlaczego pytasz?

— Z ciekawości. — Uśmiechnął się krótko. — Na pewno jej przekażę.

— Dziękuję — mruknęła.

Cullen zawahał się, nie wiedząc, co zrobić. Josephine zakończyła rozmowę, ale nie śpieszyła się, by odejść. Nie chciał, żeby zobaczyła, jak szedł do części z kwaterami mieszkalnymi, bo zaraz dowiedziałaby się o tym Leliana. Koniec końców westchnął i po prostu odmaszerował. Szpiegmistrzyni i tak do wieczora wiedziałaby o tej wizycie, a kilka godzin nie robiło mu zbyt dużej różnicy. Pozostawało liczyć, że Leliana nie podniesie tego tematu na żadnej naradzie.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz