Rozdział 12.

175 23 9
                                    

Po otwarciu oczu, pierwszym, co Keva zobaczyła, był jasny materiał namiotu. Zamrugała powoli, by poprawić ostrość widzenia, ale niewiele to pomogło. Docierały do niej stłumione głosy i odległe parskanie koni. Tkanina poruszała się lekko na wietrze, którego Keva nie czuła na skórze. Nabrała głębszego wdechu. Niewiele pamiętała z ostatnich wydarzeń. Nie wiedziała nawet, jak się tu znalazła.

Spróbowała poruszyć ręką albo nogą. Szybko zorientowała się, że bolały ją dosłownie wszystkie mięśnie. Skrzywiła się, ze złością marszcząc nos. Potrzebowała usiąść, rozejrzeć się, potrzeć twarzy, by pozbyć się z niej resztek snu. Pokonana zapatrzyła się w namiot, powoli dopasowując do siebie elementy wspomnień.

Pamiętała walkę. Było dużo krwi, dużo krzyczenia, w pamięci zarysował się jej czerwony potwór biegający na dwóch nogach. I ta krew. W całym życiu nie widziała jej tyle. Poza potworem przypomniała sobie wojowników w płytowych zbrojach. Templariuszy. Czerwonych templariuszy. Silnych, nieugiętych, odpornych na ból. Zobaczyła więcej krwi, więc odruchowo zacisnęła powieki. Dość wspomnień. Już wystarczy.

Musiała wreszcie się podnieść. Oparła ciężar ciała na łokciu i napięła mięśnie – nie powstrzymała jednak wyrywającego się z piersi jęku. Jej bok przeszył rwący, prawie palący ból, który w jednej chwili rzucił ją z powrotem na posłanie. Złapała płytki, nerwowy oddech. Nie była pewna, czy coś kiedykolwiek wcześniej bolało ją aż tak. Nieprawdopodobne.

Nieopodal usłyszała szurnięcie, a potem zaniepokojony, znajomy głos. Drgnęła przestraszona i szybko obróciła głowę. Natrafiła spojrzeniem na podnoszącego się z koca obok niej Doriana. Wyglądał na bardzo niewyspanego, jego włosy tkwiły w całkowitym nieładzie. W dodatku miał cienie pod oczami. Jak długo tu leżał?

— Co ty...? — wychrypiała słabo.

— Żyjesz! — sapnął, wsparł się na łokciu i pochylił się nad nią, badając jej twarz czujnym spojrzeniem. — Nie wyglądasz na opętane zwłoki.

— Nie mogę oddychać — parsknęła i delikatnie odsunęła go na większą odległość.

Nie wydawał się urażony. Usiadł normalnie, krzyżując nogi, i posłał jej kolejne uważne spojrzenie.

— Jak się czujesz? — zagadnął.

Keva obróciła się na zdrowy bok, syknęła z bólu, ale uparcie spróbowała się podnieść. Bardzo powoli, unosząc ciało na rękach, zdołała się trochę wyprostować. Bez pośpiechu, mozolnie, jak ostatnia miernota, usiadła. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że na czas tej skomplikowanej operacji wstrzymała oddech. Nabrała powietrza, rozluźniając nieprzyjemnie spięte mięśnie.

Dobrze, że Dorian jej nie pomagał. Nie chciała, żeby traktował ją jak nieporadne dziecko. Uśmiechnęła się do niego blado i na wszelki wypadek dotknęła zranionego boku. Pod palcami poczuła grubą warstwę bandaży. Ciekawe, jak głęboko weszło ostrze.

— Bywało lepiej — mruknęła. — Ale raczej przeżyję. Ile spałam?

— Jest popołudnie drugiego dnia. Przerwaliśmy prace nad szlakiem, żeby wszyscy zdążyli dojść do siebie. Jutro mamy wznowić, tak przynajmniej warczy Kasandra.

Keva zaśmiała się cicho, ostrożnie, żeby nie urazić rany. Dobrze było usłyszeć uszczypliwość w jego głosie. Mogła uwierzyć, że naprawdę nic się nie zmieniło.

— Jak z nimi? Z Kasandrą i Varrikiem? — spytała.

— Dobrze. — Wzruszył ramionami. — Obtarcia, siniaki, urażona duma... ale to już w moim przypadku — skwitował, nie patrząc na nią. — Nie rób więcej takich rzeczy.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz